Jak zebrać w jednym miejscu i czasie dwudziestu kilku młodych, aktywnych ludzi? Podpowiem: niezwykle trudno. Chyba, że pojawia się hasło #wspólnotaindywidualności (koniecznie z hashtagiem!) — wówczas niemal odruchowo opróżniają się zajęte na codzień kalendarze, a napełniają serca w radosnym oczekiwaniu na wspólny weekend.
Z takim też ekwipunkiem — no dobra, także dwiema parami skarpet i piżamką — udaliśmy się do Krakowa. W miejsce całkiem nieprzypadkowe, bo do Piwnicy Powszechnej, najgorętszego miejsca spotkań w całym regionie, a może i kraju. (Serio, ma nawet swojego fanpage’a na Facebooku, więc to nie byle co.) Ten właśnie lokal, utworzony dzięki ciężkiej pracy i zaangażowaniu członków i sympatyków Klubów “TP”, stał się nowym domem krakowskich klubowiczów, siedzibą Stowarzyszenia im. Jerzego Turowicza, a także przestrzenią otwartą na każdego — w ostatnich dniach także naszych przyjaciół z Ukrainy.
Jako, że na 26 lutego przypada Światowy Dzień Dinozaura, każdy z uczestników poczuł się w obowiązku udowodnić swą werwę i krzepę — toteż podejmowane aktywności trwały od rana… do rana, a muzyka i nasz młodzieńczy duch nie gasły. Końca nie miały także rozmowy, prowadzone zarówno w gronie zacnych, zaproszonych gości, jak i na długo po ich wyjściu (a wychodzili oni z ciężkim sercem, uraczeni owym duchem i żarem właśnie).
Tak też mieliśmy okazję spotkać się z Łukaszem Lamżą, dziennikarzem, filozofem i popularyzatorem nauki (zarzeka się, że nie jest bardziej jednym niż drugim), autorem książki Światy równoległe. Czego uczą nas płaskoziemcy, homeopaci i różdżkarze. To właśnie wokół tej publikacji skoncentrowana była nasza rozmowa, w której nie brakowało wątków nam bliskich oraz pozaziemskich; od radiestezji, przez audiofilię po chemtrail’e. I inne skomplikowanie brzmiące — a jednak w ustach redaktora Lamży tak proste i wytłumaczalne — teorie. Nie otrzymaliśmy odpowiedzi na pytanie, jak przekonać reprezentantów owych światów równoległych do „naszych” racji, a za to ważną lekcję na temat tego, czego nauczyć nas mogą racje „inne”, choćby brzmiące absurdalnie. Wspólnie zmierzyliśmy się z najważniejszymi zagadnieniami nauki (i pseudonauki) oraz metodami jak najstaranniejszej selekcji informacji, które będą mogły stać się więcej niż orężem w walce o najprawdziwszą prawdę. Jednak nie walce z ludźmi — bo tych, jak przekonywał nasz gość, należy dalej szanować i lubić; rozprawiać się z mitami, nie zaś tymi, które je głoszą. Bo skoro nasze światy są równoległe, to w pewnym sensie pokrewne, paralelne, współistniejące.
W sobotę na klubowe ranne ptaszki czekała piwniczna biesiada śniadaniowa, zaś na wszystkich bez wyjątku wycieczka. Odwiedziliśmy Opactwo Benedyktynów w Tyńcu — a także, jak na ludzi kulturalnych przystało — znajdującą się w części muzealnej wystawę Jerzego Nowosielskiego, krakowskiego ikonopisarza, filozofa i prawosławnego teologa. Po tynieckim cmentarzu oprowadził nas nie kto inny jak redaktor Tomasz Fiałkowski, dziennikarz, krytyk literacki, publicysta i edytor, któremu obce nie jest żadne nazwisko, zjawisko ani, ogólnie rzecz biorąc, sprawy z kategorii ziemskich i niebiańskich. Kategoria ostatnia przydatna okazała się w sposób szczególny, gdy redaktor, niezrażony chłodem (lub ogrzany naszym żarem!) prowadził nas przez meandry historii — tych redakcyjnych i ludzkich — postaci tworzących przed laty “Tygodnik”. Gdyby nie to, że nikt z nas — a patrzyliśmy uważnie! — nie dostrzegł w dłoni redaktora żadnej ściągi, nie uwierzylibyśmy, że wszystkie te wspomnienia pomieścić może jedna, standardowych rozmiarów, człowiecza głowa.
Nasze głowy także pomieścić miały (i chciały) jeszcze więcej, wciąż głodne nowych dyskusji. Uczestnikami kolejnej stał się duet może niecodzienny, lecz jakże zgrany — posłanka Daria Gosek-Popiołek, aktywistka społeczna i prof. Karol Tarnowski, filozof, profesor nauk humanistycznych, nauczyciel akademicki i, co warte podkreślenia, pianista. Trudno stwierdzić, czy spotkanie to miało być konfrontacją przekonań, bo w istocie okazało się rozmową ludzi czujących niezwykle podobnie, spójnie. Nawigujących w rzeczywistości kościelnej, społecznej i politycznej, gdzie płaszczyzny te w różny — nie zawsze dobry — sposób przenikają się i korelują ze sobą. Tak też rozważaliśmy kwestie modeli wpływania Kościoła na świat i społeczeństwo, teologii ciała i małżeństwa, a także wizji politycznych Jana Pawła II. Oraz problem religii w szkołach, demokratyzacji Kościoła i „wyznaczników katolickości” w polityce. I sprawę najbardziej aktualną: toczącą się w Ukrainie wojnę i formy jak najpełniejszej pomocy, którą możemy im okazać. Zadawaliśmy sobie pytania o polską chadecję, współczesne odczytanie odwiecznych doktryn i Ewangelii, o pluralizm, nierówności społeczne i przemoc. A także te bodaj najważniejsze — z których miejsc na sali sejmowej widać wiszący na ścianie krzyż i kto zaaranżował wnętrze parlamentarnej kaplicy. Wszystko to przy kawie, herbacie i rogalach marcińskich (przyjezdnych, autentyk!), w atmosferze wysłuchania, zrozumienia i wspólnoty. Nawet takiej indywidualności.
Dzień święty, niedzielny, święciliśmy u krakowskich Dominikanów. Razem modliliśmy się o pokój u naszych sąsiadów i na świecie, wysłuchaliśmy wzruszającego kazania o. Jana A. Kłoczowskiego i modlitwy wiernych po ukraińsku, a także ciepłego pożegnania jednego z braci, który wyruszał wgłąb Ukrainy po swoją rodzinę. I zanim jeszcze całkiem otrząsnęliśmy się ze wszystkich wzruszeń, dotarliśmy do nowej siedziby “Tygodnika Powszechnego” przy ul. Dworskiej. I choć za Wiślną, gdzie redakcja spędziła 76 lat, czasem chce się jeszcze rzewnie zapłakać, gorące przyjęcie, jakiego doświadczyliśmy, sprawiło, że i do nowego lokum zapałaliśmy sympatią. Trudno stwierdzić, co stanowiło czynnik decydujący — upieczone specjalnie na naszą wizytę babeczki, perski dywan na wykładzinie, grawerowane fotele czy też wspaniali przewodnicy (w tych rolach: Anna Dziurdzikowska, Maja Kuczmińska, Patryk Stanik, Jacek Ślusarczyk i sam szef szefów, redaktor Piotr Mucharski). Mogliśmy zajrzeć w każdy pachnący jeszcze świeżością i dobrą, tygodnikową energią, kąt, a także przedpremierowo zobaczyć powstający, najnowszy numer czasopisma. Długo rozmawialiśmy o poszczególnych etapach tworzenia “Tygodnika” i o trudnościach w wyważeniu pomiędzy ponadczasową, holistyczną diagnozą, a precyzyjnym newsem. A także o tym, jak sprawić, by gazeta dotarła do jak najszerszej publiczności (odpowiedź: czytajmy ją tłumnie!) i czym różni się praca nad nią w warunkach normalnych, a w warunkach wojny.
I może właśnie ta rozgrywająca się na naszych oczach wojna uczyniła nasze spotkanie jeszcze ważniejszym, a nas jeszcze sobie bliższymi. Bo choć nikt z nas nie mógł w pełni uciec od natłoku myśli — trudnych, smutnych i strasznych — ten wspólny czas uświadomił ponad wszelką miarę, jak ważne jest to, by być razem; by się słuchać, akceptować i wspierać. I jakimi szczęściarzami jesteśmy, że w świecie indywidualności, takich, jak my sami, możemy usiąść razem w pewnej krakowskiej piwnicy i wypełnić ją radosnym głosem, beztroską muzyką, rogalami marcińskimi i dobrem. A to była piwnica pełna dobra.
Fot. Wojciech Skibicki