Misja Kościoła wobec wojny w Ukrainie

W kontekście toczącej się wojny w Ukrainie, apeli papieża Franciszka o zażegnanie konfliktu, warto się zastanowić, co Kościół może wnieść w świat, w którym przemoc staje się narzędziem prowadzenia polityki? Czy sprzeciw wobec wojny i apele o pokój to wszystko, co może uczynić dzisiaj Kościół?

Od św. Augustyna Kościół głosił doktrynę wojny sprawiedliwej, to znaczy takiej, która może być podjęta, ale po spełnieniu wielu warunków. Doktryna ta w tej postaci w świecie chrześcijańskim (christianitas), miała niewątpliwe swoje zalety, ograniczała bowiem przemoc, humanizowała wojnę, uwrażliwia sumienie. Był to zapewne wyraz realizmu, ale czy Ewangelii?

Faktycznie doktryna wojny sprawiedliwej potyka się o Ewangelię i to przynajmniej z trzech powodów. Po pierwsze, trudno szukać w Piśmie Świętym, podstaw tej doktryny. Po drugie nauczanie i przykład Jezusa jednoznacznie wzywają nas chrześcijan nie tyle do minimalizowania skutków wojny, ale do odrzucenia przemocy w każdej jej formie.

Po trzecie wreszcie doktryna sprawiedliwej wojny jest adresowana do przywódców państw, podczas gdy właściwym adresatem ewangelicznego nakazu odrzucenia przemocy, z której ta wywodzi swoją obowiązywalność jest lud Boży. Jego celem nie jest kształtowanie stosunków pomiędzy państwami, ale relacji we wspólnocie wierzących – w Kościele: „Nie tak będzie między wami...” mówi do uczniów Jezus (Mk 10,43). Odpowiedź na pytanie, do kogo Jezus adresował wezwanie do odrzucenia przemocy jest kwestią fundamentalną.

W przeciągu wieków, nie widząc możliwości realizacji tego przykazania przez wszystkich ludzi, wyrosły różne interpretacje, których wspólnym mianownikiem było w efekcie ograniczenie jego oddziaływania. Zamiast minimalizować przemoc, ograniczano radykalizm Ewangelii.

W średniowieczu wprowadzono rozróżnienie pomiędzy przykazania, które obowiązują wszystkich wierzących i rady ewangeliczne, do których realizacji zobowiązują się niektórzy, tym samym wyrzeczenia się przemocy oczekiwano tylko od tych, którzy weszli na drogę doskonałości chrześcijańskiej – od mnichów. Stąd tylko duchownym zakazywano noszenia i posługiwania się bronią.

Zawsze pojawiały się próby metaforycznej interpretacji nauki Jezusa lub ukazania jej jako ideału, do którego wprawdzie powinniśmy dążyć, ale należy się liczyć, że pozostanie poza naszym zasięgiem. W interpretacji protestanckiej twierdzi się, że wszystkie wymagania etyczne zawarte w Kazaniu na Górze przekraczają możliwości ludzkie, a ich jedynym celem jest obnażyć niezdolność i niemoc człowieka, a przez to otworzyć go na łaskę Boga.

 

Oswajanie bestii

Dla polityków nie ma wątpliwości, jak to miał wyrazić kanclerz Otto von Bismarck, że w oparciu o Kazanie na Górze nie da się rządzić.

Jest rzeczą słuszną, że papieże apelują do świata o pokój, ich wołanie zwłaszcza w kontekście konfliktów zbrojnych, nabiera szczególnego znaczenia, jest wyrazem protestu nas wszystkich. Czy jednak nie jest to wołanie na pustyni? Gdy wchodzi w grę użycie środków wojennych, nie łudźmy się, że na plany strategów wojennych i decyzje polityczne, ma wpływ Katolicka Nauka Społeczna i apele papieży.

W Apokalipsie państwo – ówczesne cesarstwo rzymskie prześladujące Kościół – symbolizuje bestia. Z czasem okazało się, że znamiona bestii posiada państwo jako takie, a nie tylko pogańskie imperium. Jest rzeczą oczywistą, że państwo nie może istnieć bez przemocy, jest wręcz zobowiązane, jeżeli trzeba, użyć jej dla zachowania obowiązującego prawa. Nawet demokracja nie daje pełnej gwarancji, że państwo, choćby w polityce zagranicznej, nie sięgnie po przemoc.

Jeżeli użyć apokaliptycznego porównania, wówczas doktryna sprawiedliwej wojny jawi się raczej jako próba oswajania apokaliptycznej bestii niż realny instrument wywierający wpływ na decyzje polityczne i rozwiązujący konflikty.

To od woli rządzących państwami zależy, w jakiej mierze nauka społeczna Kościoła będzie wdrażana, jeżeli w ogóle zostanie wzięta pod uwagę. Zamiast więc oswajać bestię, Kościół winien sam stać się modelową społecznością wolną od przemocy.

 

Kościół jako społeczność modelowa

Adresatami nauczania Jezusa nie są wszyscy ludzie dobrej woli, ani też jakaś elita wewnątrz Kościoła, tym bardziej państwo. Jezus skierował swoje żądanie od swoich naśladowców – ludu Bożego Izraela i wszystkich, którzy w Niego uwierzą. Celem jest radykalne odrzucenie przemocy we wszelkich jej przejawach.

Przykładowe sytuacje, które Jezus wymienia, rozwijając nakaz wyrzeczenia się przemocy, a więc: „jeśli cię kto uderzy w prawy policzek, nadstaw mu i drugi! Temu, kto chce prawować się z tobą i wziąć twoją szatę, odstąp i płaszcz! Zmusza cię kto, żeby iść z nim tysiąc kroków, idź dwa tysiące! Daj temu, kto cię prosi, i nie odwracaj się od tego, kto chce pożyczyć od ciebie” (Mt 5, 39-42), odwołują się do codziennych sytuacji Palestyny czasów Jezusa. Oznacza, to że nie można odczytywać wymienionych w słowach Jezusa przykładowych sytuacji jako metafory, ale właśnie jako konkretne przypadki. Wówczas przykłady te nabierają szczególnego znaczenia i wskazują, że zawsze i w każdej sytuacji jesteśmy wezwani, aby wyrzec się odwetu i odpowiedzieć dobrem za zło.

Adresatem wezwania do odrzucenia przemocy jest Kościół, a w nim każdy poszczególny wierzący. Warunkiem koniecznym, aby podjąć się tego wezwania, które w sposób ewidentny sprzeciwia się prawu naturalnemu do obrony koniecznej, jest wiara, stąd jego adresatem może być tylko wspólnota ludu Bożego. Wyrzec się odwetu może tylko ten, kto wierzy w Bożą sprawiedliwość.

Kościół jako społeczność żyjąca pośród innych społeczności jest wezwany, aby postawić tamę przemocy. Nie może tego zrobić inaczej jak tylko w ten sposób, że sam stanie się wolny od przemocy. Zasadniczą misją Kościoła jest zaświadczyć, że społeczność bez przemocy jest możliwa. Gerhard Lohfink, niemiecki egzegeta Nowego Testamentu mówi wprost: „Najlepszą formą służby, jaką chrześcijanie mogą zaofiarować światu, jest tworzenie żywych wspólnot, w których Kazanie na Górze i żądanie Jezusa do wyrzeczenia się przemocy będzie dosłownie realizowane”.

Katolicka Nauka Społeczna ze swoją doktryną sprawiedliwej wojny, apele papieży o pokój o tyle będą brzmieć wiarygodnie, o ile zostaną poparte żywym świadectwem wspólnot chrześcijańskich.

 

Między dyplomacją a profetyzmem

Fakt, że tak różnie są odczytywane gesty i słowa Franciszka i jego najbliższego otoczenia wskazuje, że głównym problemem Stolicy Apostolskiej jest komunikacja.

Mam nadzieję, ufam Franciszkowi, że postawa, którą przyjął wobec wojny w Ukrainie nie jest w żaden sposób podyktowana dyplomacją postawioną ponad Ewangelią, że nie mamy do czynienia z kumoterstwem i żadne względy polityczne, czy to w odniesieniu do państwa, czy Cerkwi Rosyjskiej nie wchodzą w grę. Mam nadzieję również, że nie o kalkulacje mające na celu tzw. „dobro Kościoła” chodzi. Skandal pedofilski obnażył to pojęcie, mam nadzieję wystarczająco. „Dobro Kościoła” może oznaczać tylko dobro ludu Bożego. Dzisiaj lud Boży, bez względu na różnice wyznaniowe i przynależność kościelną ścieli ulice miast i wsi w Ukrainie.

Co Kościół może uczynić wobec agresji państwa na inne suwerenne państwo? Czy oprócz tego, że ma być (czy jest?) wzorcową społecznością wolną od przemocy, może podejmować doraźne działania wywołane potrzebą chwili? Jakie są nasze oczekiwania, a jakie możliwości i misja Kościoła?

Z natury Kościoła wynikają pewne powinności. Nie wszystko Kościół powinien robić, ale są rzeczy, których nie może nie czynić, jeżeli chce jawić się jako Kościół Boży.

Czego nie powinien czynić? W Ewangelii wg Łukasza jest scena, w której pewien człowiek zwraca się z prośbą do Jezusa, aby Ten rozstrzygnął  spór prawny, jaki  toczy ze swoim bratem. Moglibyśmy się spodziewać, że Jezus przedstawi jakieś salomonowe rozwiązanie sporu, tymczasem Jego odpowiedź brzmi: „któż Mię ustanowił sędzią albo rozjemcą nad wami?” (Łk 12,13n). Słowa te mogą stanowić dla Kościoła wskazówkę, że nie powinien angażować się politycznie ani prawne w spory między narodami. Od tego są politycy i instytucje do tego powołane.

Formalnie Państwo Watykańskie oczywiście ma do tego prawo, ale pamiętajmy, że autonomia polityczna Stolicy Apostolskiej ma dawać papieżowi innego rodzaju wolność działania. Kościół jest w tym świecie, ale ma reprezentować to, co nie jest z tego świata (por. J 18,36).

Kościół zatem, tak jak zawsze czyni to Bóg, musi stanąć po stronie słabszych, nie w sensie militarnym, ale ludzkim, a więc po stronie pokrzywdzonych i cierpiących (por. Iz 1, 17). Nie musi nazywać agresora, ale winien wskazywać, kto jest ofiarą. Kościół musi upominać się o tych, którzy sami nie mają już sił wołać, którym głos zabrano razem z życiem. Kościół wreszcie musi nie tylko upominać się, przedstawiać ich sprawę przed Bogiem, ale również nieść konkretną humanitarną pomoc.

„W moim sercu noszę wszystkie liczne ukraińskie ofiary, miliony uchodźców i przesiedleńców wewnętrznych, rozdzielone rodziny, osoby starsze pozostawione samym sobie, zgładzone ludzkie istnienia i miasta zrównane z ziemią. Mam w oczach spojrzenie dzieci osieroconych i uciekających przed wojną”-powiedział papież w orędziu wielkanocnym.

 

Razem nieść Krzyż

Pomysł, aby w Wielki Piątek w czasie Drogi krzyżowej w Koloseum Ukrainka i Rosjanka razem niosły krzyż i odczytały wspólnie rozważanie wywołało oburzenie i wiele krytycznych głosów, również pośród Ukraińców, którzy twierdzili, że na gesty pojednania przyjdzie czas po wojnie. Jeżeli jednak dzisiaj nie będzie ludzi dobrej woli, pokoju i pojednania, to w jaki sposób i przez kogo to pojednanie miałoby się dokonać?

Oczywiście wojna nadal trwa. Nie da się przebaczyć z wyprzedzeniem i zaocznie. Czara goryczy wciąż się napełnia. To jeden z rysów tej wojny. Z drugiej strony musi być profetyczny znak nadziei na czas, gdy wojna się zakończy i trzeba będzie znowu budować mosty. Trzeba pokazywać, że pojednanie wciąż jest możliwe, że wciąż jest więcej do stracenia niż zyskania.

Elementem, który niweczy szansę na pojednanie jest odczłowieczenie sprawców. Jest zrozumiałe, że wobec mordów, jakie miały miejsce choćby w Buczy, która stała się symbolem okrucieństwa tej wojny, brakuje słów i wyobraźni, aby opisać to, co się dokonało. Łatwiej jest nam zrozumieć ogrom zła, gdy stwierdzi się, że „to nie ludzie”.

W tym kontekście widać jak krzyż staje się ciężki, bo to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Odczłowieczenie sprawców, tych bezpośrednich, ale i tych którzy wydają rozkazy,  tylko pozornie tłumaczy zaistniałe zło, a przede wszystkim zamyka możliwość pojednania, jest ono bowiem możliwe tylko pomiędzy ludźmi. Ból doznanej krzywdy teraz, będzie się zmagał z bólem i trudem pojednania w przyszłości. To też jest krzyż.

Najważniejszą misją, jaką Kościół ma do spełnienia w świecie jest posługa jednania (zob. 2Kor 5, 18). Wojna trwa. Źle by było, gdyby Kościół nie myślał profetycznie, nie dawał znaków nadziei i nie patrzył w przyszłość. Ewangelii pojednania nie można odłożyć na czas wojny, czym szybciej się z nią skonfrontują zwaśnione i walczące strony, tym lepiej. Im więcej będzie znaków mówiących, że relacje pomiędzy Ukrainą a Rosją mogą być inne, tym więcej nadziei na przyszłość.

Prawdziwe pojednanie, dostrzeżenie człowieka w „nie człowieku” i ludzi w „nie ludziach”, to prawdziwy krzyż. To zadanie, które stoi przed Ukrainą i Rosją.

Michał Rychert

Fot. Grzegorz Gałązka

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

2 odpowiedzi

  1. Michale, chciałbym Ci serdecznie podziękować za ten tekst, Jest on świadectwem tego, że wojna nie zwalnia nas od refleksji, że my: teologowie, filozofowie, etycy, historycy etc. etc., nie mozemy zawiesić na kołku naszych kompetencji, bo jest wojna, bo nie czas na dzielenie włosa na czworo, że dzis trzeba być jednoznaczvnym i potępić wszystko co rosyjskie: Bułhakowa, Dostojewskiego, Rimskiego Korsakowa, Borodina, Riepina, a może nawet Sołowiowa i Bułgakowa. “Kościół zatem, tak jak zawsze czyni to Bóg, musi stanąć po stronie słabszych, nie w sensie militarnym, ale ludzkim, a więc po stronie pokrzywdzonych i cierpiących (por. Iz 1, 17). Nie musi nazywać agresora, ale winien wskazywać, kto jest ofiarą:, piszesz. Zapewne wielu naszych radykałów uzna Cię za “symetrystę”, rozmywającego moralną jednoznaczność wojny na Ukrainie, bo przecież według nich nie wolno dziś zastanawiać siue nad jej rozmaitymi wymiarami,wolno jedynie potępiać i bronić. Nikt uczciwy nie wątpi w słuszność sprawy ukraińskiej, pragniemy jej zwycięstwa, potępiamy bestialstwo rosyjskiego zołdactwa, ale nie uważamy, że zwalnia nas to od obowiązku refleksji, po to się kształcilismy, czytaliśmy, pisalismy. I nieważne, że jest wojna…

    1. Dziękuję Pawle za refleksję nad moim tekstem. Dla mnie bardzo ważne jest rozróżnienie poziomu politycznego, dyplomatycznego, prawnego, wojskowego od teologicznego. Wiara stawia sobie zupełnie inne cele: pokój, pojednanie, sprawiedliwość …. niż wyżej wymienione. Powiem tak, jeśli dobrze uchwyciłem wymogi Ewangelii, to musi gorszyć.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!