Wydaje się, że macierzyństwo Maryi jako fakt historyczny nie powinien przysparzać nam i wierze Kościoła żadnych trudności. Nic bardziej mylnego.
Dogmat o Bożej Rodzicielce dotyka centralnego przesłania wiary chrześcijańskiej i jako taki nie jest wcale oczywisty.
Jak pogodzić macierzyństwo z dziewictwem Maryi? Zrodzenie Syna Bożego przed wiekami z Boga Ojca, z narodzeniem w czasie z Maryi Dziewicy? W jakim znaczeniu, i czy w ogóle, można Maryję nazwać Matką Syna Bożego? Jak wykuwała się doktryna o Bożym macierzyństwie Maryi?
Aby odpowiedzieć na te i inne pytania zapraszamy do lektury tekstu.
Zanim na Soborze Efeskim w 431 r. ogłoszono, że Maryja jest Theotokos – Bożą Rodzicielką, co zostało przez mieszkańców Efezu przyjęte z entuzjazmem, była tak nazywana od dawna.
Ze świadectwa historyka Sokratesa Scholastyka wynika, że tytułu Theotokos jako pierwszy użył Orygenes († 253) w swoim komentarzu do Listu św. Pawła do Rzymian. Chrześcijanie z północnej Afryki przynajmniej od połowy III w. zwracali się tak do Maryi, w znanej nam antyfonie „Pod Twoją obronę uciekamy się święta Boża Rodzicielko”. Na wschodzie zaś św. Atanazy († 373) broniąc Bóstwa Chrystusa w związku z kontrowersją wywołaną przez Ariusza, wyznawał konsekwentnie wiarę w Boże macierzyństwo Maryi nazywając ją Theotokos.
Po prostu Matka
Nowy Testament w sposób oczywisty nazywa Maryję matką Jezusa. Znajdujemy w nim takie określenia jak: „Matka Jego Maryja” (Mt 2,11), „Jego Matka” (Mt 2,13, 14, 20; Mk 3,31; J 19,25) „Matka Jezusa” (Dz 1,14), ale też „Matka mojego Pana” (Łk 1,43). Anioł przy zwiastowaniu przekazuje Maryi, że porodzi i będzie Matką Syna Najwyższego (por. Łk 1,32).
Najstarsza wzmianka biblijna o macierzyństwie Maryi pochodzi z listu do Galatów (ok. 54 r.), w którym czytamy: „zesłał Bóg Syna swego, zrodzonego z niewiasty” (Ga 4,4). Lakoniczność tej wypowiedzi w odniesieniu do Matki Jezusa ukazuje, że pierwotna teologia i kerygmat chrześcijański nie był zainteresowany rozwijaniem tematu osoby i macierzyństwa Maryi. Ewangelistom nawet nie przychodziło do głowy, że to, co z taką oczywistością mówią o Matce Chrystusa parę wieków później będzie powodem poważnego kryzysu w Kościele.
To, co pierwsi wyznawcy wyrażali z prostotą dziecka, jak choćby Arystydes z Aten († 134), który za regułę wiary przyjął, że „Jezus Chrystus (…) nazwany Synem Boga Najwyższego przyjął ciało żydowskiej dziewicy”, później stanie się przedmiotem sporów i zawiłych rozpraw teologicznych.
Spory chrystologiczne
Na początku V w., w procesie precyzowania doktryny chrystologicznej pojawił się problem, czy Maryję można nazwać Matką Bożą (Theotokos), czy też Matką Chrystusa (Christotokos), lub tylko Matką Człowieka (Anthropotokos), którego, na drodze adopcji, (adopcjonizm ebionitów) przyjął Bóg jako swojego Syna.
Oczywiście, żaden z tych tytułów sam w sobie nie wzbudza, zwłaszcza dziś, żadnych problemów, jednakże w tamtych czasach, gdy pojęcia i formuły teologiczne dopiero się wykłuwały, było inaczej. Ostatecznie wszystko zależy od tego, jaką treść przypisze się każdemu z tych pojęć.
Tę kwestię postawił bp. Nestoriusz patriarcha Konstantynopola († 451) stając się zarzewiem niepokojów. Wychodził on z założenia, że na tytuł matki zasługuje tylko ta kobieta, która daje dziecku naturę, z której ono bierze początek (Theotokos w dosłownym przekładzie oznacza „ta, która daje początek Bogu” – za J.-P. Torrellem). Maryja zaś nie dała odwiecznemu Słowu, które stało się ciałem, jego boskiej natury. Z niej pochodzi tylko ludzka natura. Dlatego można ją nazwać Matką Człowieka – Anthropotokos.
Tylko Bóg Ojciec, może być nazwany „Theotokos” ponieważ odwieczne Słowo, jest Jednorodzonym Synem Ojca (por. J, 18). W Nim Słowo ma swój odwieczny początek. Stąd tytułem najwłaściwszym łączącym obie natury byłby Christotokos, Matka Chrystusa.
W spór z Nestoriuszem zaangażował się Cyryl bp. Aleksandrii († 444), jego polemika z biskupem Konstantynopola miała swój finał na Soborze Efeskim (431 r.), a korespondencja między nimi została włączona do dekretów tegoż Soboru, stając się dla nas źródłem wiedzy na temat toczących się sporów.
Problemy z macierzyństwem Maryi
Już wcześniej pojawiały się herezje chrystologiczne. Jedną z najwcześniejszych była herezja gnostycka podważająca prawdziwe człowieczeństwo Syna Bożego. Gnostycy podobnie jak doketyści głosili, że ciało Jezusa było tylko pozorne, stąd trudno mówić o prawdziwym macierzyństwie Maryi. Według nich udział Maryi w poczęciu Syna Bożego był czysto instrumentalny. Bóstwo przeszło tylko przez jej ciało na świat w pozornie ludzkiej postaci.
W konfrontacji z tymi błędnymi poglądami cały wysiłek ortodoksji zmierzał ku temu, aby zabezpieczyć wiarę w prawdziwe bóstwo i człowieczeństwo Chrystusa oraz ich jedność rozumianą nie jako połączenie, ale jako doskonałe zjednoczenie (zob. Cyryl, Trzeci List do Nestoriusza, 6). Nie było to łatwe, gdyż teologia dopiero wypracowywała odpowiednie pojęcia.
Definitywne rozstrzygnięcie w tej sprawie przyjdzie dopiero wraz z Soborem Chalcedońskim (451 r. ), na którym została ogłoszona formuła dogmatyczna o dwóch odrębnych naturach – boskiej i ludzkiej – w jednej osobie Syna Bożego. Wskazanie kto jest podmiotem w Jezusie Chrystusie (osoba Syna Bożego), ma dla naszej kwestii rozstrzygające znaczenie.
Rozstrzygnięcie to było zgodne z brzmieniem Drugiego Listu Cyryla do Nestoriusza i z Listem Jana z Antiochii, w którym zawarta jest formuła zjednoczenia z 433 r., jaką przyjęto dopiero na Soborze Chalcedońskim i włączono do akt Soboru Efeskiego, który miał miejsce dwadzieścia lat wcześniej.
W czasie, gdy rozstrzygał się spór Cyryla z Nestoriuszem powyższe formuły chrystologiczne były zapewne przeczuwane, ale jako jeszcze formalnie nieznane, sprawiały wiele trudności.
Matka, a nie bogini
Ojcowie Kościoła w swoich teologicznych rozważaniach musieli nie tylko zadbać o właściwe wyrażenie wiary w Syna Bożego, ale również uwzględnić kontekst historyczny, stąd byli bardzo wyczuleni na pojęcia jakie stosowali. Dlatego w odniesieniu do Maryi używali tytułu Theotokos (Boża Rodzicielka), ale nie Theotomater (Matka Boga). Zdawano sobie bowiem sprawę, że w ówczesnej pogańskiej kulturze był to tytuł używany na określenie matek bogów i mógł wywoływać skojarzenia, których chciano uniknąć. Chrześcijaństwo nie było jeszcze ugruntowane, a skojarzenia pogańskie wciąż żywe.
Mity greckie, i inne starożytne opowieści, pełne są opowiadań mówiących, jak bogowie zstępują i łączą się z kobietami, z których rodzą się synowie bogów jak np. Herakles syn Zeusa i Alkmeny, żony króla Teb, czy Tezeusz syn Posejdona i Ajtry.
W nowotestamentalnym tekście o zwiastowaniu (Łk 1,26n) nie mamy jednak do czynienia z teogonią (związkiem kobiety z boską istotą, którego efektem jest zrodzenie bóstwa). Poczęcie Jezusa nie było skutkiem zbliżenia na sposób seksualny Boga (lub Ducha Świętego) z Maryją. Dzisiaj zapewne mogą nas dziwić tego rodzaju rozważania, nie są jednak pozbawione sensu, odpowiadają bowiem również na współczesne pytania, które wielu sobie w tej kwestii stawia, nie znajdując zadowalającej odpowiedzi.
Kościół zawsze daleki był od rozumienia poczęcia Jezusa na kształt mityczny. Znajdowało to również odzwierciedlenie w rozróżnieniu, jakie zastosowano w tekście Credo, w którym wyznajemy, że „za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało z Maryi Dziewicy”, co w języku łacińskim wydaje się bardziej uwidocznione: „et incarnatus est de Spiritu Sancto ex Maria Virgine”. To rozróżnienie wskazuje, że z Maryi Dziewicy, odwieczny Syn Boży, za sprawą Ducha Świętego przyjął ciało i stał się człowiekiem, a więc, że dokonało się zjednoczenie boskiej natury Syna Bożego z naturą ludzką, a nie, że Syn Boży jest efektem pożycia na kształt mityczny lub seksualny.
Żaden z tekstów Magisterium Kościoła nie odważa się dotykać intymnej sfery poczęcia dziecka w łonie Maryi. Przedmiotem wypowiedzi zawsze jest ukierunkowany na zjednoczenie się Syna Bożego z naturą ludzką.
Dziewica – nie Matka
Z naszego ludzkiego doświadczenia wynika, że rodzice dają początek i są źródłem istnienia nowego życia. Teologia zdaje się przeczyć naszemu ludzkiemu doświadczeniu, skoro twierdzi, że Syn Maryi istniał przed wiekami. Czy wiara polega na zawieszeniu praw przyrody? Chodzi raczej o dostrzeżenie ukrytej w niej głębi, która nie jest jej wytworem, ale jest dana „z góry”, a mianowicie, że Jezus jest Synem Bożym.
Stajemy zatem przed kluczowym pytaniem: czy Maryja jest dawcą istnienia, początkiem i w tym sensie Matką Syna Bożego, drugiej osobie Trójcy Świętej? Lub stawiając pytanie w sposób bardziej ogólny: czy człowiek może dać światu Boga?
Syn Boży jest, odwiecznym Słowem Ojca, zrodzony „z istoty Ojca”, jest to „Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego”, tak więc w sensie nadania istnienia i pochodzenia Maryja nigdy nie może być uznana za Matkę drugiej osoby Trójcy Świętej. „Maryja zrodziła bowiem Chrystusa w ciele, a nie nie w bóstwie” jak trafnie ujął to Jean-Pierre Torrell OP. Właśnie dlatego w wierze Kościoła Maryja jest nazwana „zawsze Dziewicą” lub „dziewiczą Matką”, ponieważ dała światu Tego, który nie z niej wziął początek, nie jest efektem ludzkich starań, ani jej, nawet jeżeli była wolną od grzechu pierworodnego, ani pożycia z Józefem. W tym właśnie sensie było to poczęcie i narodzenie dziewicze. Był to czysty akt łaski, a nie wynik ludzkich starań. Człowiek nie może dać światu Boga. Słusznie zatem wyznajemy jako prawdę wiary, a nie jako fakt biologiczny, że Maryja jest zawsze Dziewicą, a jej mąż dziewiczym oblubieńcem (zob. Litania do św. Józefa).
Doskonale rozumiał tę prawdę Tertulian († 240), gdy pisał: „Jeżeli [Syn Boży] pochodzi od Boga Ojca to oczywiście człowiek nie jest jego ojcem. (…) Jeżeli Jego Matka była człowiekiem, to jasne, że była Dziewicą” (Przeciw Marcjonowi, 4, 10, 6-7).
Za sprawą Ducha Świętego
Co Kościół chce nam zatem przekazać, wyznając wiarę, że „Syn Boży według woli i mocy Boga prawdziwie narodził się z Maryi” jak wyznawał to św. Ignacy, a używając słów z Ewangelii wg. Św. Mateusza, że Maryja „znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego” (Mt 1,18)?
Działanie Ducha Świętego przede wszystkim wskazuje na to, kim jest Ten, kto się narodzi, a nie na sposób poczęcia. Zatem dziewicze poczęcie to znak Bożego synostwa Jezusa. Tajemnicą wiary jest, że Syn Boży przyjął ciało z Maryi i stał się człowiekiem. To, jak to się dokonało pozostanie zawsze poza naszymi wyobrażeniami i możliwościami poznawczymi. Możemy tę prawdę wiary opisywać jako „zjednoczenie natur”, „wcielenie”, „unię hipostatyczną”, żadne z tych określeń nie daje nam jednak wglądu w intymność wcielenia w łonie Maryi.
Zastrzeżenie jakie Maryja wypowiada w czasie zwiastowania, „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” (Łk 1,34), jak zauważa Franco Ardusso, nie oznacza, że jedyną przeszkodą, aby na świat przyszedł Syn Boży jest brak współżycia pomiędzy potencjalnymi rodzicami. Jaki bowiem mąż mógłby dać kobiecie Syna Bożego? Dlatego ewangeliści Mateusz i Łukasz, widzą w macierzyństwie Maryi dzieło Ducha Świętego. To On jest sprawcą wcielenia, a mówiąc językiem Janowym: „Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas” (J 1,14).
Dogmat o Bożej Rodzicielce ma za zadanie wskazać, że w poczęciu i narodzeniu Jezusa Chrystusa nie chodzi o zwykłego człowieka – w przeciwnym wypadku formuła dogmatyczna nie miałaby racji bytu. Nie potrzeba wiary, ani dogmatów, aby stwierdzić, że dziewica zaszła w ciążę, stała się matką, urodziła syna, prawdziwego człowieka, Jezusa z Nazaretu. Dogmat nie stanowi też alternatywnej nauki o poczęciu i rodzeniu się dzieci.
Cała dyskusja wokół Theotokos jest ukierunkowana na jedną prawdę, która leży w centrum wiary chrześcijańskiej, że Jezus z Nazaretu syn Maryi i Józefa (zob. Łk 2,48) jest prawdziwie Synem Bożym.
Theotokos dogmatem chrystologicznym
Pomiędzy matką a dzieckiem psychologicznie tworzy się osobowa jedność. Matka kształtuje dziecko, ale i na odwrót, również dziecko definiuje matkę. Czy od strony teologicznej ma to również zastosowanie? Co można powiedzieć o Synu Maryi? W jaki sposób orzeczenia dotyczące Syna Bożego dotyczą Maryi i opisują jej postać?
Odpowiedź na te pytania może się dokonać na dwóch poziomach: doktrynalnym i formalnym.
Podstawowym źródłem teologicznym do udzielenia doktrynalnej odpowiedzi były orzeczenia pierwszego soboru ekumenicznego, który miał miejsce 325 r. w Nicei koło Konstantynopola.
Na tym soborze zapadły pierwsze wiążące cały Kościół orzeczenia doktrynalne, które znamy z wyznania wiary, potwierdzającego, że „wierzymy (…) w Pana Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, zrodzonego z Ojca, jednorodzonego, to jest z istoty Ojca, Boga z Boga, Światłość, ze Światłości, Boga prawdziwego z Boga prawdziwego, zrodzonego, a nie uczynionego, współistotnego Ojcu …”, te słowa były na kolejnych soborach wygładzane i poprawiane, zachowując jednakże istotę przekazu.
Jak możemy zauważyć w Credo nicejskim wiele miejsca poświęcono odwiecznemu pochodzeniu Jezusa Chrystusa Syna Bożego. Jest tu mowa o zrodzeniu Syna Bożego z Ojca przed wiekami, oraz o równości w boskiej naturze Ojca i Syna. Podkreśla się zatem, że Syn nie został stworzony, ale zrodzony (chodziło o uwydatnienie, że nie jest On stworzeniem, nawet najdoskonalszym, ale posiada tę samą boską naturę, co Ojciec, czyli jest mu współistotny, stąd mówi się o zrodzeniu, a nie stworzeniu, bowiem tylko poprzez zrodzenie – zgodnie z naszym ludzkim doświadczeniem – można przekazać tę samą naturę).
W tym samym tekście Credo nicejskiego nie ma jednak żadnej wzmianki o narodzeniu z Maryi, oprócz lapidarnej wzmianki „zstąpił i przyjął ciało, stał się człowiekiem (…)”.
Dylematy Nestoriusza nie były zatem pozbawione podstaw. Dzisiaj określenie Maryi jako Matki Chrystusa nie budzi w nas żadnych emocji, ale wówczas stanowiło punkt odniesienia dla heretyckich spekulacji, które w skrajnej formie prowadziły aż do stwierdzenia, że w postaci Jezusa Chrystusa były dwie osoby ludzka i boska. U podstaw tak skrajnych poglądów leżała skądinąd słuszna troska o zabezpieczenie prawdziwego bóstwa i prawdziwego człowieczeństwa w Panu Jezusie. Problem zaś leżał w nieumiejętności określenia ich zjednoczenia i upodmiotowienia. Stwierdzenie, że słowo „Chrystus” to „imię wspólne dla obu natur” (Drugi list Nestoriusza do Cyryla, 4), to stanowczo za mało, aby wyrazić prawdę wiary chrześcijańskiej.
Dlatego w piątej anatemie Cyryla włączonej do dokumentów soboru czytamy: „Jeśli ktoś odważa się mówić, że Chrystus jest człowiekiem noszącym [w sobie] Boga, a nie prawdziwym Bogiem jako jedyny Syn z natury, zgodnie z tym, że „Słowo stało się ciałem” (…) – niech będzie wyklęty”.
Kogo właściwie urodziła Maryja? Człowieka, Jezusa z Nazaretu, czy Syna Bożego – „Boga z Boga”? Jeżeli przedmiotem narodzin był człowiek, osoba ludzka, z którą połączyła się natura boska Syna Bożego, to można Ją nazywać, jak to twierdził Nestoriusz, co najwyżej Matką Chrystusa – Christotokon), a nie Boga (Theotokon) (Drugi list, 7).
Nestoriusz wierzył, że przez Jezusa działa Bóg, jednakże jedność natury boskiej i ludzkiej rozumiał tylko jako jedność moralną, której podmiotem jest jakby trzecia postać – Chrystus. Nie rozumiał natomiast lub nie potrafił tego jeszcze wyrazić, na czym polega zjednoczenie tego, co ludzkie i tego, co boskie w Jezusie Chrystusie.
Taka interpretacja była nie do przyjęcia dla Cyryla. Nauka ta sugerowała, że chodzi o „dwóch Synów”, podejrzewał Nestoriusza również o adopcjonizm. Dlatego w swoim liście wyjaśniał wiarę Kościoła odwołując się do nauczania Soboru Nicejskiego: „Wierzymy, że Syn Boży, Słowo, które było na początku u Boga i było Bogiem jako współwieczne z Ojcem, zjednoczyło się hipostatycznie z [naturą] ludzką i przyjęło narodziny cielesne z Matki”. (por. Trzeci list Cyryla do Nestoriusza, 24). Oznacza to, że w osobie Syna Bożego dokonało się połączenie dwóch natur (hipostaz, a nie osób) boskiej i ludzkiej. Podmiotem tego zjednoczenia jest Syn Boży. Jezus Chrystus jest jako osoba Synem Bożym. Maryja rodząc Jezusa, wydała na świat Syna Bożego. Jako Jego Matka jest Bożą Rodzicielką.
Tak problem Bożego Macierzyństwa wygląda od strony doktrynalnej, co jednak nie rozwiązuje wszystkich problemów. Jak bowiem w ogóle jest możliwe, aby stwierdzić, że odwieczne Słowo, „Bóg z Boga” został zrodzony już nie w analogii do ludzkiego zrodzenia, ale wprost, dosłownie w historii? Na jakiej podstawie możemy orzekać o Bogu, tak jakby chodziło o człowieka? Dopóki mówienie o Bogu dokonuje się przez analogię, tak aby uniknąć jednoznaczności (analogia wskazuje na podobieństwa i jeszcze większe niepodobieństwa), dopóty mieści się w ramach języka teologicznego. W tym zaś wypadku chodzi o wydarzenie historyczne i orzekanie wprost. Czy zatem wolno powiedzieć, że „Bóg się narodził”, że „ Bóg cierpiał”, „że Bóg umarł”?
Dzisiaj może nie stawiamy sobie takich pytań, jednakże pisarze chrześcijańscy pierwszych wieków z respektu dla transcendencji i tajemnicy Boga mieli z tym poważny problem. Zasadnicze pytanie brzmi: Czy to co orzekamy o człowieku Jezusie z Nazaretu w równej mierze odnosi się również do Syna Bożego?
Ojcowie Soboru Efeskiego jeszcze nie posiadali formalnych narzędzi, aby z pełną swobodą przypisywać naturze boskiej to, co dotyczy natury ludzkiej i vice versa.
Taka zasada zostanie wypracowana i wyjaśniona przez papieża Leona Wielkiego († 461) i przyjęta na Soborze Chalcedońskim (451 r.), a więc wiele lat po sporze jaki toczyli między sobą biskup Aleksandrii i Konstantynopola.
Chodzi w niej o przekazywanie sobie właściwości właściwych Bogu i człowiekowi w osobie Jezusa Chrystusa (communicatio idiomatum). Zasadę tę znawca przedmiotu Grzegorz Strzelczyk wyjaśnia następująco: „Poszczególne własności/tytuły wiążą się z odpowiednimi naturami – boską albo ludzką. Można je orzekać razem, gdyż Wcielony był jednością bóstwa i człowieczeństwa”. Dlatego mówiąc o Jezusie możemy powiedzieć: „Bóg cierpiał”, „Bóg umarł”, ale też, że „Syn Boży narodził się z Maryi”, (i vice versa, że „Jezus jest Zbawicielem”, że „zasiada po prawicy Ojca”). Inaczej mówiąc wszystko, co odnosimy do Jezusa jako człowieka możemy odnieść do Syna Bożego i na odwrót. Fundamentem jest jedność dwóch natur w jednej osobie Syna Bożego.
Jeżeli Jezus narodził się, a jest to fakt historyczny, i jeżeli Syn Boży w Jezusie stał się człowiekiem, co jest prawdą wiary, to możemy również powiedzieć, że ten Syn Boży narodził się z Maryi Dziewicy. Maryja jest więc Theotokos – Bożą Rodzicielką.
Macierzyństwo duchowe
Maryja jako Matka Jezusa Chrystusa nie miała wiary wlanej, danej z góry wraz z poczęciem Jezusa. Musiała tak jak wszyscy przebyć swoją drogę, aby rozpoznać Syna Bożego w swoim Synu.
Niezwykle sugestywną scenę opisuje Marek: najpierw mamy wzmiankę, że posłyszeli do Jezusa Jego bliscy, aby Go powstrzymać. Mówiono bowiem, że „Odszedł od zmysłów”.
(zob. Mk 3,21). Następnie jest mowa o tym, że wśród bliskich była Matka i Jego bracia (zob. Mk 3,31). Gdy Jezus dowiaduje się o tym fakcie, wygłasza te słowa: „Któż jest moją matką i [którzy] są braćmi?» I spoglądając na siedzących dokoła Niego rzekł: «Oto moja matka i moi bracia. Bo kto pełni wolę Bożą, ten Mi jest bratem, siostrą i matką” (Mk 3,33-35). Słowa te były nie tylko nauczaniem o nowej rodzinie, która miała stanowić społeczność Królestwa Bożego, ale również wyrzutem wobec najbliższej rodziny oraz wezwaniem, aby i oni wypełnili wolę Boga, jaka teraz objawia się przez Niego.
Sugestię dotyczącą duchowych zmagań i drogi wiary jakiej musiała się podjąć Maryja, aby dość do pełni wiary w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, przekazuje nam również Łukasz w słowach: „Matka Jego chowała wiernie wszystkie te wspomnienia w swym sercu” (Łk 2,51). Tym samym ukazuje Maryję jako osobę refleksyjną, która „rozważała” (Łk 1,29), to wszystko, co dokonuje się w jej życiu i w życiu jej Syna. Widząc jak On dojrzewa, wzrasta w mądrości, w latach oraz w łasce u Boga i ludzi (zob. Łk 2,52), aż wreszcie podejmuje publiczną działalność, głosząc z niespotykaną dotąd otwartością bliskość Królestwa Bożego (zob. Mk 1,15), sama musi odpowiedzieć sobie w sercu na pytanie, które zadawało sobie wielu: „Kim właściwie On jest” (Mk 4,41).
Tomasz z Akwinu († 1274) w swojej Summie teologicznej przytacza znamienne słowa św. Augustyna († 430): „Przyjęcie wiary Chrystusowej stało się dla Maryi większym błogosławieństwem niż poczęcie Chrystusowego ciała” (Sth 3, q 30). Dla biskupa z Hippony Maryja w wymiarze wiary była raczej córką Słowa niż jego Matką.
Możemy się tylko domyślać, że psychologicznie było jej zapewne trudniej uwierzyć, że Jej Syn jest obiecanym Mesjaszem, Emmanuelem, Synem Bożym i Panem.
Wnioski
Dogmat o Bożym macierzyństwie Maryi jest przede wszystkim implikacją dogmatu chrystologicznego. Wszystko bowiem, co mówi o Maryi jest wnioskiem teologicznym płynącym z prawdy o Chrystusie Synu Bożym. W tym przypadku to nie Matka określa Dziecko, ale Syn definiuje Matkę.
Precyzyjnie tę zależność ujął św. Cyryl w liście do Nestoriusza pisząc: „ponieważ święta Dziewica urodziła cieleśnie Boga zjednoczonego hipostatycznie z ciałem, [dlatego] mówimy, że jest ona Bogarodzicą – Theotokos” (Trzeci list Cyryla do Nestoriusza, 24).
W czasach, gdy każdemu z tytułów mariologicznych (Christotokos, Theotokos) nadawano inną, wręcz przeciwstawną (a nie komplementarną) treść, można za Grzegorzem z Nazjanzu († 390) stwierdzić, że wyznawanie Maryi jako Bożej Rodzicielki (Theotokos) stało się kryterium prawowierności. Jest tak nie dlatego, że dogmat ten, sam w sobie, znajduje się na szczycie hierarchii prawd wiary, ale dlatego, że na drodze indukcji, wychodząc od szczegółowej prawdy teologicznej, możemy dojść do centralnego przesłania chrześcijańskiego, które syntetycznie zapisał Jan Ewangelista: ”Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16).
Unia hipostatyczna łącząca naturę boską z ludzką w osobie Syna Bożego, nie polega na tym, że Jezus jest osobą ludzką, z którą połączyła się druga osoba boska – Syn Boży.
Gdyby tak było, wówczas psychologicznie rzecz ujmując w Jezusie mielibyśmy do czynienia ze swego rodzaju rozdwojeniem jaźni. Natomiast od strony teologicznej nie moglibyśmy mówić o zbawieniu. Jeżeli natomiast w Jezusie Synu Bożym doszło do zjednoczenia tego, co boskie z tym co ludzkie, w osobie Syna Bożego, wówczas mamy w Nim Orędownika u Ojca (1 J 2, 1; Hbr 12,24) w naszych ludzkich sprawach. Poprzez udział w Jego ludzkiej naturze „mamy z Nim współuczestnictwo” (1J 1,6) w Jego śmierci i zmartwychwstaniu (Rz 6,5).
Ostatecznie wyznając Theotoks wyznajemy, że Ten, który narodził się z Maryi zawsze Dziewicy, który umarł na krzyżu, „prawdziwie, ten człowiek był Synem Bożym” (Mk 15,39). Zbawienie zostało nam naprawdę podarowane, gdyż to sam Bóg w swoim Synu przemówił do nas. Jego Ewangelia nie jest kolejnym proroctwem lub tylko ludzką mądrością, ale Słowem, przez które Bóg się w sposób ostateczny i całkowity wypowiedział.
Nie jesteśmy już zdani na niewiedzę, poszukiwania, niepewność, „bo życie objawiło się” (por. 1J 1,2). Możemy zatem niewzruszenie wierzyć, że życie jakie zostało nam ofiarowane w Chrystusie (zob. Rz 6,8; J 1,4) zostało nam przekazane i wszystkim, „którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi” (J 1,12).
—-
Michał Rychert
Korzystałem z: Dokumenty soborów powszechnych, t.1. red. A. Baron, H. Pietras. Kraków 2001.
J-P. Torrell, Dziewica Maryja w wierze katolickiej, tłum. M. Szewc-Osiecka, Poznań, 2013
E. Adamiak, Traktat o Maryi, w: Dogmatyka, T 2, Warszawa 2016.