Jezus nauczając szedł przez miasta i wsie i odbywał swą podróż do Jerozolimy.
Raz ktoś Go zapytał: «Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?».
On rzekł do nich: «Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli. Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze, zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam”; lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”. Wtedy zaczniecie mówić: „Przecież jadaliśmy i piliśmy z tobą, i na ulicach naszych nauczałeś”.
Lecz On rzecze: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości”. Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów, gdy ujrzycie Abrahama, Izaaka i Jakuba, i wszystkich proroków w królestwie Bożym, a siebie samych precz wyrzuconych. Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym.
Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi».
W Biblii Tysiąclecia, którą mam tu do dyspozycji, powyższy fragment Łukasza nosi tytuł “Odrzucenie Żydów”. Nie wiem kto go wymyślił, kto go umieścił w tym miejscu i kto to zaakceptował. Łatwo można się jednak przekonać, że w tekście nie ma NIC o odrzuceniu Żydów. Jak widać, czepianie się Żydów nie jest tylko aktualnym wybrykiem młodzieńczego księdza, ale ma swoje przyczółki nawet wśród autorów biblijnych śródtytułów, co smuci.
Drogi czytelniku! Jeśli i w Twojej Biblii Tysiąclecia jest ów śródtytuł, pomiń go miłosiernie i przejdźmy do tekstu.
Ciasno i wąsko
«Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli”. W przekładzie interlinearnym przesłanie to jest nieco bogatsze w treść i wygląda tak:
Walczcie by wejść przez ciasną (wąską) bramę, gdyż liczni (wielu), mówię wam, będą szukać, by wejść i nie będą mieli siły (nie będą w stanie).
Gdy zajrzymy do analogicznego fragmentu u Mateusza (7,13-14), o adekwatnym śródtytule „Ciasna brama”, obraz wzbogacony jest o wygodną drogę i szeroką bramę, która prowadzi do zguby, a wąska trudna jest do znalezienia.
Dalej u Łukasza Pan zamyka drzwi i nie wpuszcza nawet tych, co powołują się na znajomości.
U Mateusza (7,21-23) jeszcze ostrzej: nie wejdą do Nieba ci, co prorokowali, wyrzucali złe duchy i uzdrawiali Jego mocą. W obu wersjach jest: „Nie znam was, niesprawiedliwi!”
Zbierzmy to w całość.
Szeroka wygodna droga zatracenia, trudna do znalezienia ciasna bramka, choć szukana gorliwie nie przepuszcza, odbiera siły… a wreszcie zatrzaskują nam drzwi przed nosem i żadne cuda nie pomogą nam jej otworzyć. Niesprawiedliwi – tak nas nazwą. Ostra selekcja. Można co najwyżej popatrzeć sobie na wieczne szczęście zbawionych sprawiedliwych (co za jedni, jeśli to nie my?).
Jednak Jezus mówi:WALCZCIE! W tym słowie jest nadzieja! On widzi i słabość i niemożność i dobre intencje…
Więc jak to z nami jest? Kiedy popełniam niesprawiedliwość?
Gdy idę szeroką drogą?
Trudno porzucać wygodę i komfort, dreszczyk władzy i wyższości, poza tym, czy naprawdę trzeba? Z pozycji posiadającego można więcej dać tym na poboczu, wypoczęty lepiej pracuje, ten co wygodnie idzie (a jeszcze lepiej jedzie) dalej i szybciej zajdzie itd. itd. ? A, że nie lubię natrętów, którzy zabierają mój czas i siły? Że złości mnie śmierdzący żebrak wyłudzający moje uczciwie zapracowane pieniądze? A już ci uchodźcy? To nie brat w potrzebie, to inny! Inne ma cele, inne wartości, inną religię. Chce zniszczyć wszystko, co moje, bliskie, bezpieczne.. Zaborczy, chory (zaraźliwie na pewno), groźny, niezrozumiały, wrzaskliwy, gwałciciel, podpalacz, terrorysta! Czy to dziwne, że nie chcę go wpuścić?
Przecież mam prawo do spokoju. Jestem w porządku. Regularnie wypełniam swoje obowiązki obywatelskie i religijne. Pracuję sumiennie. Nie mam długów, przestrzegam przepisów. Mam prawo do mojej kanapy i mam zamiar wjechać na niej wygodnie do nieba. Pan przecież wchodził pod mój dach w osobie zaprzyjaźnionych księży i zakonnic, którym nie żałowałem(am) datków. Na sierotki. Na pomniki. Na ołtarze i kapliczki. Trzebaż więcej? Więc czemu zatrzaśnięto bramę przed nosem, mnie, osobie ważnej i poważanej?
Albo …
Tak, odnalazłam ją i chodziłam wąską drogą wyrzeczeń i umartwień. Posty w piątki i środy. Codziennie msza i komunia, brewiarz, różaniec, trzy koronki, i 5 aktów strzelistych. Modlitwa przed jedzeniem i po jedzeniu. Żyłam skromnie, dbałam o czystość i porządek. Strofowałam i upominałam zaniedbujących praktyki i żyjących w grzechu. Nawet modliłam się za nich. Dzieci wychowałam dobrze w posłuszeństwie i karności. Żadnych przyjemności, kolegów w domu, żadnego lenistwa i folgowania sobie. Nie rozmawiałam z nikim (choć się dobijali a to o to, a to o tamto) jak był czas mojej modlitwy, a był często. Skupienie. A tę ladacznicę co to niby miała u mnie sprzątać, a tylko się szminkowała i paradowała w szortach i jeszcze szynkę w piątek żarła, wyrzuciłam. Wiarę przodków zachowałam, nie dopuściłam obcych do swojego domu. Pan Bóg powinien być ze mnie zadowolony. Czemu nie mogę wejść i słyszę „Nie znam cię” ?
Albo…
Biegłam na msze Odnowy (w pogardzie lekkiej i litości mając tych biednych ludzi, którzy karmią się smutną tylko, tradycyjną pobożnością) czekając pięknego śpiewu i adoracji i serdecznie przekazując znak pokoju. Kochałam ten czas w kościele, wśród rozmodlonych, radosnych, pięknych ludzi, dobrych księży i kadzidła. Pan nagrodził moją gorliwość darem prorokowania, uzdrawiania, a nawet rozeznawania i wypędzania złych duchów z biedaków opętanych. Jakaż moc zamieszkała we mnie! Chyba nie znalazł drugiej tak gorliwej i wiernej pośród tych pospolitych biedaków zajętych przyziemnymi sprawami. Mówią, że dom mój zaniedbany, dzieci często u sąsiadki. Tak, ale sąsiadka biedna niewierząca, a ja wiedziałam, że wymodlę jej wiarę. Mama sparaliżowana, trzeba było ją karmić, myć, jestem za wrażliwa, mdli mnie, no nie mogę… ale wiedziałam, że wymodlę jej żarliwie i zdrowie i wiarę, którą zaniedbała. Zaopiekowała się nią sąsiadka, która to lubi. Nie chciała pieniędzy, więc dałam na nowy ornat dla cudownego księdza i na szerzenie wiary w świecie. Mówili: to twoja rodzina… ależ tu, w kościele to moi bracia i siostry, ojcowie i matki, a także moje dzieci! Więc w uniesieniu – hop w wąską bramę! Czemu nie mam siły przejść, czemu się zamyka, czemu ja, JA??? Słyszę „nie znam cię”?
Razem z niesprawiedliwymi, razem z wygodnickimi, z egoistami, razem z przyziemnymi dorobkiewiczami, z tymi, co nie mają wiary radosnej stoję przed zamkniętą bramą?
A kto tam wchodzi, kto wszedł? Prześlizgnął się sprytnie i ochoczo? Przecież to prostytutki z południa, (kochały wiele?), z północy ateiści, (bo czynili miłosierdzie cierpliwie i bez szemrania, nawet o tym nie wiedząc?), ze wschodu przestępcy, (pokochani-pokochali bezgranicznie?) a z Zachodu innowiercy, ( ewangelicznie żyli?).
Oni weszli, bo kochali? To była ta ciasna brama? To była ta sprawiedliwość? Teraz to widzę i zgrzytam zębami. My- starzy znajomi, nieskazitelni moralnie, litościwi z pozycji kanapy, mocni Imieniem Bożym wobec duchów i chorób, w swojej bezgranicznej pysze i obrzydzeniu dla każdej biedy i nędzy zostaliśmy za drzwiami.
W ostateczności bowiem bramą jest nasze własne serce. Które albo będzie się okłamywać, albo stanie w prawdzie o sobie. Albo otworzy się szeroko dla wszystkich, i odpowie miłością na miłość, nie bacząc na wąskość drogi, wertepy i pokrzywy, łachmany i niewygody, ciasnotę, smród i niedostatki, wyjdzie poza własny egoizm, pychę, samozachwyt i zajmie się bliźnim – wtedy przejdziemy bez trudu i my. Albo zamknie się w lęku, nieufności i agresji i samych nas zatrzaśnie w pułapce niemiłości. Ale to na szczęście tylko przestroga. Jeszcze tu jesteśmy i słyszymy: Walczcie! Jest nadzieja! Codziennie i w każdej godzinie trzeba walczyć z wygodnictwem, niemiłością i pychą zżerającą nasze serca. Walczyć o wąską drogę miłości gotowej iść pieszo przez miasta i wsie w kierunku Jerozolimy, niosącej pomoc, ulgę, pociechę, gotowej nie spać, by pogdać z Nikodemem, gotowej kochać aż po śmierć. Po prostu – iść za Nim na całość. Nic mniej.
Zaufałem drodze
wąskiej
takiej na łeb na szyję
z dziurami po kolana
takiej nie w porę jak w listopadzie spóźnione buraki
i wyszedłem na łąkę stała święta Agnieszka
– Nareszcie – powiedziała
– Martwiłam się już
że poszedłeś inaczej
prościej
po asfalcie
autostradą do nieba – z nagrodą od ministra
i że cię diabli wzięli
ks Jan Twardowski
2 odpowiedzi
P.JOLU , JUŻ TERAZ WIEM DLACZEGO [ NA TYLE ŚWIADECTW POWIEDZIANYCH W O.M.] PANI ŚWIADECTWO PAMIĘTAM NAJBARDZIEJ.
.POWTÓRZĘ ZA KSIĘDZEM ” PODZIWIAM REFLEKSIE ,PIÓRO” I WIEDZĘ.
KOMENTARZ WYŻEJ.