Jak i na co czekać?

Mt 24, 37-44

Jezus powiedział do swoich uczniów:
«Jak było za dni Noego, tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Albowiem jak w czasie przed potopem jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali aż do dnia, kiedy Noe wszedł do arki, i nie spostrzegli się, że przyszedł potop i pochłonął wszystkich, tak również będzie z przyjściem Syna Człowieczego. Wtedy dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony. Dwie będą mleć na żarnach: jedna będzie wzięta, druga zostawiona.
Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie».

Jak więc przyjdzie Dzień Pański? Jak potop? Olbrzymia fala, niczym gigantyczne tsunami niespodzianie zaleje w jednej chwili świat i pochłonie wszystkich? Czy to znaczy, że, aby ustrzec się, uchować, gdy Pan nadejdzie w jakimś kosmicznym tornado, powinniśmy wrócić do surowych ascetycznych praktyk, zlekceważyć naszą doczesną codzienność, nie spać, nie jeść, zachowywać celibat i milczenie, nie zarabiać, nie cieszyć się sukcesami? Wszystko to mając w pogardzie, w wielkim napięciu i koncentracji oczekiwać, kiedy Dzień Pański nadejdzie? Ale po co? Przecież nawet jeśli będziemy żyli ascetycznie, to i tak „wezmą nas lub pozostawią” – w dodatku niespodzianie. I nie wiadomo właściwie co lepsze. Bo nie wiemy dokąd wezmą. Nie wiemy też co się stanie, gdy nas pozostawią.

Tak źle i tak niedobrze. Więc co robić? Może rzeczywiście lepiej nie słuchać tych opowieści i korzystać z życia ile się da, z tego życia, które widać i czuć, tu i teraz, bo innego nie ma, a żyje się tylko raz!

Pozwólcie, że przytoczę pewną chasydzką opowieść.

Rzecz dzieje się w czasie ucieczki Narodu Wybranego z Egiptu, w chwili, gdy uchodźcy przechodzą przez Morze Czerwone. W ogonie przechodzących po cudownie udostępnionym dnie idzie dwóch przyjaciół. Będąc na końcu, nie widzieli rozstępujących się wód. Weszli za innymi na ścieżkę w morzu; była ona lekko wilgotna i mulista. – Ale paskudztwo! Chodzimy po mule!- powiedział jeden. -Tak paskudny muł, zupełnie jak w egipskich kanałach. Jaka to różnica? – powiedział drugi. I tak narzekając przeczłapali całą drogę przez Morze, ani razu nie spojrzawszy w górę. Gdy doszli na miejsce byli bardzo zdumieni, że lud zebrany na brzegu śpiewa Bogu jakąś dziękczynna pieśń.

Odwołując się do tej opowieści: oczywiście, jest prawdą i rzeczywistością, że droga, po której idziemy jest czasem mulista. Jeśli jednak uznamy ja za jedyną rzeczywistość, możemy albo narzekać całe życie, albo skupić się na szukaniu muszli, pięknych kamieni, zatopionych niegdyś skarbów, które prześwitują przez mokry piach. Możemy zapragnąć gromadzić te skarby i ulec złudzeniu, że to one są prawdziwa wartością i celem tej wędrówki. Będziemy łaknąć coraz większych i piękniejszych świecidełek, wyrywać je z ręki innym, szarpiąc, może nawet zabijając braci, żeby tylko zdobyć zabawkę…wtedy naprawdę możemy utonąć. Dobrze by było zdać sobie sprawę, że to tylko droga do przebycia, a cel jest inny! Dobrze też byłoby uświadomić sobie Kto nam umożliwia przejście przez morską otchłań, po bezpiecznej, choć wilgotnej ścieżce. Wystarczy podnieść głowę. Obecność Boża jest widoczna w ścianie wód po lewej i po prawej stronie. Pan otworzył nam cudem drogę ratunku, a my tego nie zauważamy.

Oczywistym jest, że trzeba idąc ścieżką życia jeść i pić, trzeba żenić się i wychodzić za mąż (za wyjątkiem nielicznych, którzy są do czego innego powołani), trzeba zarabiać na chleb, odzież i dach nad głowa, cieszyć się i smucić tym, co tu i teraz, kochać rodzinę i dbać o nią.

Jeśli jednak, jak pisze Leszek Kołakowski, sprowadzimy wyłącznie do tego naszą egzystencję i jej sens, jeśli zniknie jej wymiar eschatologiczny,jeśli zniknie pamięć o Tajemnicy Stworzenia, Krzyża i Zmartwychwstania, droga naszego życia stanie się bagnem i bezdrożem. Nie mogąc, żyć bez sacrum, utożsamiamy je z profanum, czyniąc sobie bożki z doczesnych spraw i działań. Budujemy świat wyłącznie doczesny, oparty na skuteczności i sukcesie. Wówczas znikają wartości wynikające z najważniejszego Jezusowego przykazania: zostaje walka, wrogość, podstęp, manipulacja: wielkie bogactwo jednych i straszliwa krzywda drugich. Egoizm i konieczność przywłaszczania sobie wszystkiego, choćby za cenę zatrucia świata, zburzenia miast, wygubienia części ludzkości, skazania innej części na tułaczkę, poniewierkę, zimno i głód, byle interes szedł. Napięcia i rywalizacja stają się nie do wytrzymania. I tak, jak mówi Pan: powstanie naród przeciw narodowi i będą straszne wojny. To się dzieje właśnie teraz. Czy On to robi? Przeciwnie, robimy to my, przeciw Niemu.

Ale, podobnie, jak wilgoć drogi przez Morze Czerwone nie była najważniejsza w tym wydarzeniu, nie była znakiem (obrazem) uwolnienia Izraela, tak wszystkie te budzące grozę wydarzenia, ten straszny świat, którym rządzą pieniądze,zachłanność, nienawiść, nie są obrazem powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa. Podnieśmy głowy i zobaczmy, że Pan jest tym, który uwalnia, prowadzi i wybawia. Wskazuje cel i umożliwia drogę do Niego. On jest ratunkiem, On własną śmiercią otworzył otchłanie, a Zmartwychwstaniem zbudował dla nas pośród nich ścieżkę Nadziei i Życia. Spójrzmy na drugi brzeg, posłuchajmy radosnej pieśni ludzi, którzy szczęśliwie osiągnęli cel wędrówki. Dołączmy do tej pieśni. Bowiem Dzień Pana będzie dniem Światła, Pokoju, Radości.

Noc się posunęła, a przybliżył się dzień. Odrzućmy więc uczynki ciemności, a przyobleczmy się w zbroję światła.”- pisze św Paweł. „ … teraz nadeszła dla was godzina powstania ze snu. Teraz bowiem zbawienie jest bliżej nas niż wtedy, gdyśmy uwierzyli.” A Izajasz zapewnia, że „Wtedy swe miecze przekują na lemiesze, a swoje włócznie na sierpy.” Jakby tego było mało, śpiewamy w psalmie 122 powtarzający się refren „Idźmy z radością na spotkanie Pana”

Trzeba nam zbudzić się z tego koszmarnego snu, w którym każdy zamiar, plan, czyn brzęczy mamoną; w którym kusi i uwodzi panosząca się władza. Snu, w którym widzimy nasze życie, jako bezcelową drogę przez muł. Z lepkiego snu rozleniwienia i wygodnictwa. Ze snu niepamięci o celu naszej wędrówki- Królestwie Bożym. A zbudziwszy się wreszcie, jedząc, pijąc, żeniąc się i wychodząc za mąż, budujmy radośnie, każdego dnia Jego Królestwo poprzez solidarność z pokrzywdzonymi, poprzez służbę potrzebującym i umęczonym, poprzez karmienie głodnych, odziewanie nagich, udzielanie schronienia wygnańcom i uchodźcom. A wszystko to róbmy radośnie i bez przymusu, kochając bliźnich miłością, jaką On nas kocha.

Obudźmy się zaraz, dziś. W świetle dnia. Nie oczekujmy powtórnego przyjścia Pana biernie, a nie daj Boże ze strachem, ale żarliwie i czynnie, wybiegając Mu naprzeciw z radością, każdego dnia!

Marana tha!

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Ewangeliarz redaguje:

Autorzy:

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!