(Mk 1,6b-11)
Jan Chrzciciel tak głosił: Idzie za mną mocniejszy ode mnie, a ja nie jestem godzien, aby się schylić i rozwiązać rzemyk u Jego sandałów. Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym. W owym czasie przyszedł Jezus z Nazaretu w Galilei i przyjął od Jana chrzest w Jordanie. W chwili gdy wychodził z wody, ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie. A z nieba odezwał się głos: Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie.
W pewnej muzułmańskiej wiosce w Libanie, mała grupa osób przyjęła chrzest. Natychmiast zamknęły się przed nimi drzwi wspólnoty. Ochrzczeni mężczyźni nie mogli już przebywać z innymi mężczyznami na placu, by wspólnie palić tytoń i rozmawiać; kobiety nie mogły razem z innymi chodzić po wodę do studni. Chrześcijanie musieli wykopać sobie swoją studnię. Pewnego dnia źródło we wsi wyschło. Wówczas chrześcijanie zaprosili współmieszkańców, by przyszli i zaczerpnęli wody z ich studni. Zrobili więcej – na swych domach umieścili kartki z napisem: „Tu mieszkają chrześcijanie”. Każdy wiedział, że w takim domu znajdzie zawsze wyciągniętą pomocną dłoń. Chrześcijanie ci byli jednomyślni, współczujący, pełni braterskiej miłości, miłosierni, pokorni. Nie oddawali złym za złe, ani złorzeczeniem za złorzeczenie. Przeciwnie zaś, błogosławili. Tę niezwykłą historię opowiedział mi równie niezwykły katolicki ksiądz, z którym miałem okazję spotkać się wczoraj w Paryżu, a który posługuje m.in. w Libanie.
Kolejną odsłoną objawienia Pańskiego jest Chrzest Pański. Tą uroczystością kończymy liturgiczny Okres Bożego Narodzenia. Ta niedziela przypomina nam także o naszej niezwykłej godności, jako chrześcijan (por. Kazanie św. Leona Wielkiego, papieża, „Kazanie I o Narodzeniu Pańskim, 1-3 – Poznaj swoją godność, chrześcijaninie”) i szczególnych zadaniach, jakie na nas spoczywają.
Warto więc dzisiaj zwrócić uwagę na to, o czym przed rokiem mówił papież Franciszek, że grozi nam zatracenie świadomości tego, co w momencie chrztu Bóg uczynił w nas. Grozi nam zatracenie otrzymanych darów. To smutne, że dla tak wielu chrześcijan chrzest ma znaczenie marginalne. Jakże daleko nam do św. Ludwika IX, trzynastowiecznego króla Francji, dla którego chrzest znaczył więcej, niż godność królewska. „Przez chrzest stałem się dziecięciem Bożym, a to godność wyższa od godności królewskiej” – mawiał ten francuski król.
Można zapomnieć datę swojego chrztu. Można też nie wiedzieć o skutkach sakramentu chrztu, na które wskazuje Katechizm Kościoła Katolickiego: uwolnienie od grzechu pierworodnego, synostwo Boże, wszczepienie w Jezusa Chrystusa, wszczepienie w Kościół święty oraz udział w posłannictwie Chrystusa i Kościoła (KKK 1213). Można bez tego żyć. Najgorsze jednak, kiedy jako chrześcijanie stajemy się zaprzeczeniem stylu życia Jezusa Chrystusa. Najgorsze, kiedy w naszym życiu w miejscu miłości pojawia się nienawiść i chęć walki.
Jako dzieci Boże, mamy być znakiem Bożej obecności w świecie, światłem dla innych (por. Iz 42, 6-7 – pierwsze czytanie). Chrześcijanin, tak jak Chrystus „nie podnosi głosu, nie da słyszeć krzyku swego na dworze, nie złamie trzciny nadłamanej, nie zagasi knotka o nikłym płomyku” (por. Iz 42, 2-3 – pierwsze czytanie). Tak, to my – chrześcijanie mamy otwierać oczy ślepym tego świata, którzy nie dostrzegają Boga i Jego miłości. Podobnie, jak On, nie możemy mieć względu na osoby (por. Dz 10,34 – drugie czytanie). Postępowanie nasze ma być sprawiedliwe, bowiem miły jest Mu ten, kto postępuje sprawiedliwie (por. Dz 10,35 – drugie czytanie). Mamy być w końcu, jak On, który przeszedł przez ten świat dobrze czyniąc wszystkim, nie tylko „swoim” (por. Dz 10,38 – drugie czytanie), pamiętając że On wciąż nam towarzyszy, bo jest Emmanuelem – Bogiem z nami.
„Chrześcijaninem nie staje się ten, kto uważa, że Bóg jest, lecz ten, kto uwierzył, że Bóg jest miłością” (Tomáš Halík). Całą tajemnicę Okresu Bożego Narodzenia, który dzisiaj dobiega końca, idealnie streścił papież Benedykt XVI, który w encyklice „Deus caritas est” napisał: „Bóg nas kocha, pozwala, że możemy zobaczyć i odczuć Jego miłość. Z tego pierwszeństwa miłowania ze strony Boga może, jako odpowiedź, narodzić się miłość również w nas” (por. Deus Caritas est, 17). Człowiek kocha wówczas w Bogu i z Bogiem również tego, którego w danym momencie nie zna lub do którego nie czuje sympatii. Kocham drugiego, bo uczę się patrzeć na niego nie tylko jednie moimi oczami i przez moje uczucia, ale z perspektywy Jezusa. Patrzę Jego oczyma i przez Niego na drugiego. To jest autentyczne chrześcijaństwo i tak mamy żyć!
Ta prawda jednak potrafi być dla nas czasami nad wyraz gorzką. Bo można chlubić się znajomością Chrystusa, dogmatów wiary i kultury chrześcijańskiej. Można być dumnym ze znajomości Ewangelii i chętnie otwierać usta, by przekonywać, napominać, zachęcać, głosić naukę, nastawać w porę i nie w porę, wykazywać błędy, pouczać. Tymczasem może to być tylko atrapa autentycznej wiary i mądrości. Głównym bowiem kryterium naszej wiary i wierności Chrystusowi jest miłość. Chrześcijanin to nie ten, który wszczyna spory, dużo krzyczy, napomina innych i wzywa do nawrócenia, ale to przede wszystkim ten, który potrafi kochać nawet nieprzyjaciół i im błogosławi.
„Wszechmogący, wieczny Boże, po chrzcie w Jordanie uroczyście ogłosiłeś, że Chrystus, na którego zstąpił Duch Święty, jest Twoim umiłowanym Synem, spraw, aby Twoje przybrane dzieci, odrodzone z wody i Ducha Świętego, zawsze żyły w Twojej miłości. Amen” (Kolekta mszalna Niedzieli Chrztu Pańskiego).