Jednym ze źródeł współczesnego ateizmu, może najważniejszym, jest fałszywe wyobrażenie Boga. Pisał o tym wielokrotnie ks. Tomas Halik. Cytując jednego z chrześcijańskich teologów, piszących że „Żydów, chrześcijan, muzułmanów i ateistów łączy fakt, że nie wierzą w bogów”, przestrzega przed tworzeniem takich wyobrażeń Boga, które mogą być tylko bożkiem.
Fałszywe wyobrażenie Boga to ostatecznie takie, w efekcie którego Bóg staje się nie do przyjęcia i jako taki musi być odrzucony. Być może dzieje się tak na mocy zmysłu wiary (sensus fidei), którym wszyscy, nie tylko chrześcijanie, się posługują. Czy nie o tym mówił Sobór Watykański I, gdy nauczał, że: „Boga, przyczynę i cel wszystkich rzeczy, można poznać w sposób pewny z rzeczy stworzonych za pomocą naturalnego światła ludzkiego rozumu” (Deus Filius II, 20).
Definicja soborowa mówi o naturalnej kompetencji wszystkich ludzi w sprawach dotyczących Boga. Zwrócił na to uwagę Karl Rahner († 1984), wielki teolog XX w. O Bogu, którego głosi chrześcijaństwo, mogą mówić wszyscy ludzie. Kościół nie głosi jakiegoś swojego boga, boga jednej religii, produkt własnej teologii, ale Boga Stwórcę, który jest ponad Kościołem i jest ponad wszystkim (zob. Rz 1,5). Po drugie wypowiedź ta mówi o tym, że chrześcijańska wiara w Boga Stwórcę nigdy nie może być sprzeczna z rozumem. Co nie oznacza, że tylko taki Bóg, który będzie produktem rozumu, będzie z nim niesprzeczny.
Jakiego Boga nauczamy – jakiego znamy?
Niedawno miałem okazję rozmawiać z Kingą ( Jej dedykuję ten tekst ), kobietą krytycznie i poważnie myślącą. Tak jak większość w Polsce, była wychowana w wierze katolickiej. Wiele lat temu angażowała się w różne wydarzenia religijne, wyjeżdżała na zloty młodzieży organizowane przez Taizé. Wiara nie była i nie jest jej obojętna.
Gdy w rozmowie zeszło na tematy religijne wyznała: Nie mogę wierzyć w Boga, który posyła swojego Syna na śmierć, aby w ten sposób uśmierzyć swój gniew. Też w takiego Boga nie wierzę- wyznałem.
Ostatnio ukazała się książka „z misją”. Wydawca tak zachęca do lektury i zakupu książki: „Odkryj fakty, które są przemilczane w polskim Kościele. Książka “365 Lekcji Religii” to miażdżąca krytyka mitologii katolickiej od Adama i Ewy, aż do świętości Jana Pawła II. Kup tę książkę, aby mieć większą świadomość prawdy lub podaruj ją bliskiej osobie, która wciąż nie wybudziła się z religijnego snu. Wszystkie argumenty przeciwko religii katolickiej zebrane w jednej książce.”
W obszernej pracy, liczącej ponad 700 str., której pełny tytuł brzmi: „365 lekcji religii dla całej rodziny, która chce się wyzwolić”, chodzi oczywiście o wyzwolenie się od Kościoła katolickiego. Autor, Rafał Betlejewski, twierdzi m. in. że Bóg jest procesem psychicznym, który prowadzi do zaspokojenia neurotycznych marzeń o własnej potędze, doskonałości i sile. To relacja z samym sobą (por. s. 27). Słowa te brzmią znajomo. Czy to nie echo dzieła, XIX w. filozofa, Ludwiga Feuerbacha „O istocie chrześcijaństwa”, w którym genezę religii upatrywał w alienacji człowieka?
Bóg to również zjawisko społeczne – podstawa plemiennej identyfikacji. Bóg jest sposobem społecznej organizacji i nacisku. Bóg to władca, feudał dający władze ziemską swoim pomazańcom. (s. 27).
Ale wróćmy do obrazu Boga, który tak bardzo został obrażony grzechem ludzkim, że zażądał śmierci swojego Syna, aby ugasić swój gniew. Autor, aby obnażyć chrześcijaństwo, przedstawia historię zbawienia w 13 punktach: „Oto katolicki cykl odkupienia: (1) Bóg stwarza ludzi, (2) ludzie grzeszą, (3) Bóg się gniewa i skazuje ich na wygnanie i śmierć, (4) Bóg się martwi, gdyż nas kocha, (5) nie może nam po prostu przebaczyć, gdyż to kłóciłoby się z Jego sprawiedliwością, (6) ktoś musi umrzeć, (7) Bóg zatem wymyśla sposób: ofiara zastępcza, (8) Bóg przystępuje do realizacji planu przez zapłodnienie ziemskiej kobiety, (9) Syn Boga, który jest samym Bogiem i istniał już wcześniej, wciela się w człowieka, (10) Syn Boga umiera na krzyżu, przez co pojawia się ofiara zastępcza, (11) Syn Boga zmartwychwstaje i wraca do Ojca, (12) my mamy przebaczone i możemy wrócić do raju, ale po śmierci, (13) musimy jednak pożerać ciało i pić krew Jezusa, gdyż tylko Jezus jest drogą zbawienia” (s. 544-545).
Może nie warto byłoby pochylać się nad tym tekstem, gdyby nie fakt, że to wyobrażenie Boga wciąż funkcjonuje i pokutuje w Kościele, w katechezie, w homiliach. Czy wciąż bardziej do nas przemawia Bóg, który nagradza i karze, gniewa się i uśmierza swój gniew, niż ten, który kocha, przebacza i troszczy się w sposób bezinteresowny?
Kto chciałby wierzyć w Boga, który tak bardzo został obrażony grzechem ludzkim, że zażądał śmierci swojego Syna, aby ugasić swój gniew (s. 27).
Historia obrazu
Aby zrozumieć, jak to się dzieje, że w XXI w. ktoś powołuje się na ten schemat myślowy z poczuciem, że oto dokonuje demaskacji teologii Kościoła i wiary, trzeba cofnąć się do XI w.
Anzelm (1033-1109), mnich z Aosty, już jako arcybiskup Canterbury, podjął się zbudowania teorii, której celem było, aby za pomocą czystego rozumu – sola ratione, a więc bez odwoływania się do objawienia biblijnego, wyjaśnić chrześcijańską wizję zbawienia – od wcielenia aż po zbawczą śmierć na krzyżu. Chciał w ten sposób wyjaśnić, dlaczego Bóg stał się człowiekiem i tymi słowami zatytułował swoje dzieło Cur Deus homo (1094-1098).
Wiara szuka zrozumienia
Zamierzenie Anzelma nie było skierowane na potrzeby wewnętrzne Kościoła (katechetyczne, homiletyczne). Nie chodziło również o argumentację w sporach teologicznych z żydami, gdyż obie strony dysponowały tekstem Biblii i na tym wspólnym gruncie prowadzono spory na ile postać Jezusa odpowiada proroctwom Starego Testamentu.
W XI w. wyzwaniem, również intelektualnym, był islam. Z muzułmanami jednak brakowało wspólnej podstawy dialogu. Tu można było zdać się wyłącznie na argumenty rozumowe. To właśnie podejście do wyjaśnienia wiary chrześcijańskiej stanowiło o oryginalności myśli Anzelma. W ten sposób realizował program zawarty w haśle Fides quaerens intellectum (wiara szukająca zrozumienia).
Anzelm dążył, aby wiarę zrekonstruować pojęciowo jako konieczne i logiczne następstwo zdarzeń. W tym celu przyjął cały szereg założeń, mając nadzieję, że adresaci jego dzieła uczynią to samo.
Swoim dziełem Cur Deus homo zasłużył sobie na miano „ojca scholastyki”, wyznaczając na kolejne stulecia nowy styl uprawiania teologii, której celem staje się wyjaśnienie prawd wiary chrześcijańskiej za pomocą argumentów rozumowych.
Kontekst historyczny
Zamierzenia Anzelma było niezwykle ambitne i genialne, ale uwikłane w kontekst historyczny, w którym żył. Bynajmniej nie chodziło tylko o coraz bardziej ekspansywny islam.
W społeczeństwie feudalnym, w którym żył Anzelm, była przestrzegana zasada zależności i wypływających stąd powinności lennika wobec swojego pana. Naruszenie jej poprzez nieposłuszeństwo pociągało za sobą konieczność naprawienia szkody, wynikała z samych zobowiązań. Jednak lennik swoim nieposłuszeństwem nie tylko, że nie wypełnił swoich powinności, ale również uraził feudała, co wymagało dodatkowego aktu naprawy. Tym dodatkowym aktem było zadośćuczynienie (satisfactio). Dopiero ono mogło przywrócić pierwotną relację.
Model Anzelma
Jeżeli przeniesiemy ten model relacji społecznych na relację pomiędzy człowiekiem a Bogiem, a to właśnie uczynił Anzelm w Cur Deus homo, wyłania się poważny problem. Jak człowiek, który wszystko ma od Boga może dokonać tego dodatkowego aktu? Co może dać, aby zadośćuczynić, skoro wszystko, co posiada należy do Boga? Według ówczesnej mentalności prawniczej ten akt był konieczny, inaczej bowiem nie mógł dokonać pojednania.
Anzelm odpowiada na ten dylemat następująco: faktycznie, żaden grzeszny człowiek nie może zadośćuczynić Bogu, gdyż nawet przy całym swym zaangażowaniu czyni tylko to, co wynika z ludzkiej powinności wobec Boga. Ponadobowiązkowego aktu wobec Boga mógłby dokonać ktoś, kto jest bez grzechu. Tylko taki człowiek nie jest Bogu nic winien (nie zaciągnął winy).
W świetle wiary chrześcijańskiej jedynym, który jest wolny od grzechu jest Jezus Chrystus – Syn Boży. Dlatego tylko On mógłby dokonać działa, które z jednej strony jest konieczne, gdyż wynika z wymogu prawa, ale również ponadobowiązkowe (skoro Jezus nie zgrzeszył nie musi ponosić kary), aby przywrócić zerwaną przez grzech człowieka więź z Bogiem. „Zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23), Jezus jednak jako wolny od grzechu nie musi umierać, stąd Jego śmierć jest właśnie ponadobowiązkowym aktem zadośćuczynienia.
Ze zbawczej śmierci na krzyżu mogą korzystać wszyscy ludzie, również poganie i innowiercy, ma ona charakter absolutnie uniwersalny. Dzieje się tak, ponieważ dobrowolna śmierć Jezusa, z powodu nieskończonej godności Jego osoby, ma wartość nieskończoną.
W dziele Anzelma Cur Deus homo to nie Bóg posyła i skazuje swojego Syna na śmierć, ale to sam Syn Boży z własnej woli , podjął się misji zadośćuczynienia, wybawiając ludzi z potępienia i przewracając więź z Bogiem (inaczej wypełniałby tylko wolę Ojca i Jego ofiara nie byłaby ponadobowiązkowa) . Ostatecznie zatem jest to działanie samego Boga w tajemnicy Trójcy Świętej.
Model a rzeczywistość
Czy ten model teologiczny jest poprawny tzn. czy i na ile odwzorowuje to, kim jest Bóg i jaką logiką kieruje się historia zbawienia?
W średniowieczu, gdy panowały stosunki feudalne, a prawo w sposób jednoznaczny określało powinności poddanych wobec feudała, wizja ta mogła wydawać się nie tylko rozumna, ale ponadto zgodna z codziennym doświadczeniem. Z perspektywy czasu jednak łatwo można dostrzec, jak ten obraz Boga jest malowany na podobieństwo człowieka i stosunków społecznych panujących w średniowieczu. Jako taki jest nie do przyjęcia, tak samo, jak system feudalny, który stanowił jego szkielet myślowy.
Anzelmiańska teoria zadośćuczynienia nigdy nie stanowiła centrum teologii Kościoła. W średniowieczu była to jedna z teorii, bardzo atrakcyjna, gdyż odpowiadała ówczesnej mentalności, ale ani niejedyna, ani dominująca. Sam Anzelm zasłynął raczej jako „ojciec scholastyki”, nowego sposobu uprawiana teologii i pozostał w cieniu takich umysłów jak Bonawentura, Albert Wielki czy Tomasz z Akwinu. Dzisiaj jego system teologiczny stanowi dla specjalistów ciekawostkę w kategorii historii myśli teologicznej. Jest to ostatecznie jeden z wielu modeli teologicznych, jaki powstał w ciągu dwóch tysięcy lat historii Kościoła. Nie może natomiast stać się oparciem dla nauczania religii czy homilii. Dlaczego?
Model i jego wady
Czym jest model w teologii lub w nauce? To przybliżona, czasami tylko nieco przybliżona, hipoteza lub teoria opisująca rzeczywistość. Nigdy teoria, tym bardziej hipoteza, który ma słabszy status naukowy nie jest i nie może być z założenia pełnym odwzorowaniem rzeczywistości, ale zawsze jej uproszczoną wersją, choć nie karykaturą. W nauce ceni się proste, zredukowane do minimum teorie, dlatego tak wielkim uznaniem cieszy się szczególna teoria względności, która opisuje wszechświat. W teologii jest podobnie. Czy nie za prostotę i kondensację treści cenimy sobie tę krótką definicję Boga, jaką przekazał nam Jan Apostoł: „Bóg jest miłością” (1J 4,8)?
Jakie są zasadnicze wady modelu, jaki zaprezentował Anzelm: (1) Racjonalizm, który miał być zaletą, okazał się jego wadą podstawową. Obraz Boga osadzony w realiach średniowiecza więcej mówił o feudalnych stosunkach społecznych, niż o Bogu. (2) Drugą wadą było odejście od języka biblijnego na rzecz języka prawniczego epoki. Termin „zadośćuczynienie” występuje tylko w Starym Testamencie w kontekście kultu świątynnego. Każdy Izraelita mógł złożyć ofiarę jako zadośćuczynienie za swoje grzechy. W Nowym Testamencie relacje Bóg – człowiek i dzieje zbawienia są opisywane w innych kategoriach. Warto zwrócić również uwagę, że w pismach chrześcijańskich nie mamy jednej narracji. Fakt, ze są cztery ewangelie, świadczy o tym, że zbawienia nie da się zamknąć w jednym schemacie.
U Anzelma rozum stał się podstawowym kryterium teologicznym. To nie objawienie chrześcijańskie, ale rozum wyznaczał schemat myślowy. W efekcie, z naszego punktu widzenia, powstał karykaturalny obraz Boga i zbawienia. Obraz ten nie tyle nie sprzeciwia się rozumowi (zob. nauczanie SWI), co jest jego wytworem na dodatek uwikłanym w bardzo określone realia historyczne.
Nie byłby to problem, gdyby nie fakt, że to wyobrażenie Boga wciąż funkcjonuje i pokutuje w Kościele, w katechezie w homiliach wyrządzając więcej szkody niż pożytku. Ten model teologiczny powstał w bardzo określonym kontekście i ze specjalnym przeznaczeniem.
Ci, którzy jakimś cudem otarli się o ten sposobie myślenia o Bogu i zbawieniu, w sposób zrozumiały i słuszny odrzucają go jako dziwaczny, przerażający, karykaturalny.
Gdy utożsamia się model – teorię teologiczną lub jakąkolwiek teorię poznawczą – z rzeczywistością, którą ten model ma opisywać, to odrzucając model, odrzuca się samą rzeczywistość. Tak oto fałszywy obraz Boga prowadzi do niewiary, zniechęcenia, a czasami do ateizmu.
Winę za ten stan rzeczy oczywiście nie ponosi Anzelm, ale Ci, którzy w sposób bezkrytyczny powielają ten schemat bez świadomości jego ograniczeń i kontekstu historycznego, w którym jest zakotwiczony.
W tej ocenie modelu Anzelma trzeba wspomnieć o pozytywnych jego walorach. Pozytywny charakter teorii zadośćuczynienia ujawnia się przede wszystkim w motywacji. Bóg pragnie przywrócić naruszony ład (aby przywrócić ład kosmiczny – “jako w niebie tak i na ziemi”), który został naruszony przez grzech. W tym celu nie ucieka się do sprawiedliwości karzącej, gdyż ta pogłębiłaby zło panujące w świecie, ale dąży do jego naprawienia na drodze zadośćuczynienia.
Wnioski
W swoim przepowiadaniu Kościół nie może zamiast Objawienia głosić konstrukcji myślowych, choćby wyszły spod pióra świętego. Biblia nie jest cudownym remedium na tego rodzaju problemy. We wspomnianej książce R. Betlejewskiego znajdziemy wiele innych, biblijnych obrazów Boga, które wymagają albo odrzucenia, albo egzegezy i wyjaśnienia. Czy bowiem można wierzyć w Boga, „mściciela i pogromcę żydowskich wrogów” w bezlitosnego mordercę i dawcy kuriozalnych praw (365 lekcji … s. 27 )? To pytanie na osobną odpowiedź.
Z całą pewnością Bóg wiary biblijnej to nie Bóg filozofów, produkt ludzkiej wyobraźni. Bóg Abrahama, Izaaka, Jakuba i Jezusa, to Stwórca, „w nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy” (Dz 17, 28). Co to znaczy, jak to ogarnąć umysłem?
W myśleniu o Bogu trzeba być otwartym na paradoks, tajemnicę, co oznacza, że Bóg nie tyle jest sprzeczny z rozumem, ale go przekracza. Żadne wyobrażenie o Bogu nie jest definitywne, pełne, zwykle wskazuje tylko na jakiś aspekt. W poznaniu Boga musimy liczyć się z tajemnicą, z tym, że bardziej poznajemy kim nie jest, niż to kim jest. Nawet wówczas, gdy staniemy z Nim „twarzą w twarz” (1 Kor 13,12), On pozostanie tajemnicą – Bogiem.