„Życie trzeba przeżywać, żeby móc grać wielki jazz;
inaczej jest to kopia.”
W jednym z wywiadów Toni Morrison wyznała: „Nie chcę pisać książek, które możesz po prostu zamknąć [śmiech] i wyjść na spacer, albo zacząć zaraz czytać inną – tak jak oglądając program w telewizji przełączasz się na inny kanał. Bardzo ważną rzeczą w pisaniu jest, aby być tak dyskretnym i powściągliwym, na ile to możliwe, tak czystym, na ile to możliwe i tak zwięzłym, na ile to możliwe, aby sam czytelnik mógł odpowiedzieć w złożony i głęboki sposób na to, co zostaje przez autora przedstawione.”
Toni Morrison zaprawia rękę w życiowym doświadczeniu, w twardym bycie. Jej powieść Jazz kończy się poematem o bólu i zawężających się perspektywach: „Ból. (…) Uderza jak piorun, rozdziera jak błyskawica. A ja jestem okiem cyklonu. Burzą. Żal mi rozłupanych drzew… Przecież wszystko, co Bóg stworzył, ma wrodzone lub nabyte zdolności, które pozwalają przetrwać. Szybkość ruchów, trucizna w liściach, zębach, żądłach… Barwy ochronne, umiejętność błyskawicznego podrywania się do lotu…, kolce, ciernie…”. Zestawiam to pisarstwo z prozą Lydie Salvayre, choćby z fragmentem Zwyczajnego życia: „Przeczytałam wczoraj, że struny skrzypiec były wyrabiane ze ścięgien zwierząt. Zatrzymałam się dłużej przy tym zdaniu. Jak wydobyć muzyczne akordy z cierpienia?”
W Jazzie pochylamy się nad historią mieszkańców Harlemu u progu końca świata, czy jak kto woli, początku świata. Pretekstem do opisania nagłych i nieodwracalnych przemian w myśleniu o kobiecości stanie się pozornie banalna miłosna intryga. Wszystko opowiedziane w rytmie synkopy, w trudnym metrum powieści psychologicznej.
Autor
-
Doktorantka w Instytucie Filologii Polskiej UAM. Od 2012 roku w Klubie „Tygodnika Powszechnego” w Poznaniu.