60 lat. Niby nie tak wiele. Niektórzy twierdzą nawet, że to wiek najlepszy. Przypomnijmy sobie Boya i jego „Pochwałę wieku dojrzałego”:
„Marzę często o tym wieku,
Gdy Zwierzę ginie w człowieku;
Gdy już żadna z ziemskich chuci
Władzy ducha nie ukróci.
Jak to musi być przyjemnie!
Nic poza mną, wszystko we mnie […]
Słowem, nie przesadzę wcale:
W podróży, czy w kryminale,
Przy pracy, czy przy zabawie,
W każdej sytuacji prawie,
Czy przy politycznej misji,
Czy w teatralnej komisji,
Wiek dojrzały ma, bez blagi,
Tak oczywiste przewagi,
Że życzę wam, bracia mili,
Byście go rychło dożyli.”
Wszyscy, którzy zbliżają się do magicznej granicy pełnej dojrzałości wiedzą, że kpiarski tekst Boya niesie myśl głęboką, choć dziś raczej niemodną:
„Ta niby prawda utarta,
Że tylko młodość coś warta.
Przypomnij sobie, człowieku,
I czym ty byłeś w tym wieku?
Ot, pędziwiatr, dureń młody,
Ślepe narzędzie przyrody, […]
Czy taki młokos to czuje,
Czy zrozumie, uszanuje?
On, co żyje jedną chętką:
Dużo, byle jak i prędko.”
Podobną w swej istocie myśl zapisał na odwrocie własnej fotografii abp. Roncalli późniejszy Jan XXIII: „Oto 60-letni msgr Roncalli. Najlepszy wiek. Zdrowie ciała i umysłu dopisuje. Sąd jest dojrzały i nie zakłócony namiętnościami”. W zasadzie ta sama myśl co u Boya…
Dedykuję te słowa Zbigniewowi Nosowskiemu, redaktorowi naczelnemu „Więzi”, który obchodzi sześćdziesiątą rocznicę urodzin. Mam nadzieję, że wybaczy mi to przymrużenie oka, sam przecież widzę na horyzoncie brzeg, do którego on dziś dopłynął i szukam pocieszenia. Skończmy jednak z żartami, wszak jest jubilat człowiekiem poważnym i poważnymi kwestiami się zajmuje. Staje bowiem Nosowski w obronie chrześcijańskich wartości, nie zważając na egoistycznie pojmowane dobro instytucji, rozumie bowiem, że nie może być kompromisów wtedy, gdy stają naprzeciw siebie mniemane „dobro Kościoła” i godność skrzywdzonej osoby. Personalizm chrześcijański, kontrowersyjna dla wielu fraza Jana Pawła II, że „Człowiek jest drogą Kościoła”, jednoznacznie sugerują, że żadne dobro instytucji nie może tłumaczyć i usprawiedliwiać krzywdy człowieka. Któż rozumie to lepiej niż Zbigniew Nosowski? Iluż hierarchów, nie może zaakceptować czystości intencji redaktora „Więzi”, wciąż wietrzą w jego tekstach ducha reformacyjnej irredenty, nie rozumieją, że człowiek świecki może niekiedy lepiej rozumieć co dla Kościoła dobre, niż oni, uświęceni sakrą. Zbigniew Nosowski, drążący przypadki grzechu ludzi Kościoła, bezkompromisowo pokazujący ich zaniedbania, przejawy złej woli i antyewangelicznych postaw nie działa przecież na szkodę Kościoła, on Go broni, uwiarygadnia „contra spem”.
Zbigniew Nosowski jest jednym z niewielu ludzi Kościoła w Polsce, którzy słowem i czynem starają się przywrócić ewangeliczny kształt wspólnoty polskiego katolicyzmu, bez konformizmu i pozornej dbałości o to, co pozornie jest dobrem instytucji, a naprawdę niczym innym niż hipokryzją. Spójrzmy, ileż dobrego uczynił naczelny redaktor „Więzi” w ostatnich miesiącach, opisując temat ukrywania nadużyć seksualnych w Kościele. O ileż mniej wiedzielibyśmy o kompromitującej wielu hierarchów sprawie ks. Dymera, gdyby nie zajął się nią z prawdziwie dziennikarską wnikliwością Zbigniew Nosowski? A jednocześnie przecież każdy, kto właściwie rozumie, na czym polega dobro Kościoła -wspólnoty wierzących, rozumie, że śledztwo redaktora „Więzi”, służy przede wszystkim właśnie Kościołowi, Jego wiarygodności, a w najważniejszym wymiarze Jego zbawczemu powołaniu.
Zbigniewa Nosowskiego należałoby sklonować. Gdzież bowiem znaleźć wśród polskich katolików świeckich kogoś, kto łączyłby w sobie: wysokie standardy intelektualne i etyczne, nie szedł na pozornie potrzebne kompromisy, stawiał wymagania tym, którzy nie przywykli, aby im je stawiać, zaprzeczał klerykalizacji polskiego katolicyzmu, a jednocześnie pozostawał człowiekiem skromnym, jak najdalszym od bycia celebrytą, nie poszukującym poklasku mediów. Gdybyśmy mieli w polskim Kościele kilkudziesięciu, a lepiej kilkuset Nosowskich, łatwiej byłoby rozjaśnić „ciemną noc”, poprzez którą kroczymy. Powiem szczerze, jeśli miałbym uznać kogoś za twarz polskiego „katolicyzmu otwartego”, osobę, z której zdaniem liczę się najbardziej, to jest nią Zbigniew Nosowski. Niech Cię, Panie Zbyszku, Bóg zachowa na najdłuższe lata.
Na zdjęciu Zbigniew Nosowski z ks. Adamem Bonieckim podczas gali wręczenia Medalu św. Jerzego w 2018 r. Fot. Adam Walanus