Stasiuk, zwierzęta i poprawność

Czytałem tekst „mistrzowskiej mowy” Andrzeja Stasiuka w przedostatnim numerze „TP”. Słaby, myślałem, ile razy można mówić o owcach w Wołowcu i konfrontować ich ciepłą pierwotność ze światem. Tak często o tym pisał, wykorzystał ten motyw do szczętu. Owce, deszcz i mgła, cień Mareszki, świat zaginiony Beskidu Niskiego, skąd wyrusza Autor do Europy środkowej, na Bałkany, do Azji środkowej, Mongolii, tej całej Stasiukowej „rozpierduchy”, do Babadag, przez promy rzeczne wschodnich Węgier.

Smakuje słoninę z mangalicy, palinkę, rozkoszuje się postindustrialnymi krajobrazami Rumunii. Pisał o tym wiele razy, wspomniał także w „mowie mistrzowskiej”. Jest konsekwentny, powiedzą niektórzy, powtarza się, powiedzą inni. Nie powaliła mnie ta „mowa”, pisał ją na chybcika, gdzieś w hotelu, w promocyjnej trasie, zmęczony entuzjazmem czytelników, nie wyszedł poza schemat. Niezbyt to „mistrzowskie”.

Stasiuk to jednak pisarz wybitny, nawet jeśli czasem zbyt chętnie podążający drogą oczekiwań swych fanów. Zawsze, nawet w banalnym tekście, powie coś oryginalnego, poruszającego. Tak było również w „mistrzowskiej mowie”, pozornie banalnej, wtórnej, oklepanej. Wspomina otóż Stasiuk dziecięce przejawy znęcania się nad zwierzętami, które były udziałem każdego chyba młodego człowieka. „Byłem normalnym chłopcem. Dręczyłem zwierzęta. W tamtych czasach chłopcy dręczyli zwierzęta. Nie z okrucieństwa, ale z ciekawości świata. Żeby patrzeć w gasnące oczy i dotykać gasnącej krwi. Tak robili chłopcy ciekawi świata. Chłopcy w tamtych czasach. A ja potrzebowałem i krwi, i opowieści.” Szczerze? Tylko to zapamiętałem z „mistrzowskiej mowy”, bo to opis także mojego dzieciństwa.

Stasiukowa relacja opisuje rzeczywistość, tacy byliśmy, dręcząc żywe stworzenia szukaliśmy poznania otaczającego nas świata i ulegaliśmy instynktom, które wówczas znajdowały przyzwolenie. Nikt nas nie uczył ekologicznej wrażliwości. Być może dlatego tak trudno ludziom urodzonym w latach 60 – ych i 70 – ych zrozumieć promowany dziś kształt relacji między człowiekiem i „braćmi mniejszymi”. Ta rozbieżność leży u podstaw kontrowersji wzbudzonej „mistrzowską mową” Andrzeja Stasiuka. Wielu Czytelników uznało, że takich słów publikować nie wolno, że to przejaw barbarzyństwa, choć przecież nie są one apologią przemocy, a jedynie opisem deficytów wrażliwości pewnego pokolenia. Maja Kuczmińska, wiceprezeska spółki „Tygodnik Powszechny”, przeprosiła za to, że cytowany powyżej fragment tekstu Andrzeja Stasiuka został wybrany jako promujący całość w mediach społecznościowych. Cóż, być może nie był on zbyt reprezentatywny dla całości, ale jednak był ciekawy i frapujący w odróżnieniu od reszty „mowy”. Rozumiem osobę, która dokonała wyboru tego właśnie fragmentu, ona dobrze rozumie różnicę między tym, co interesujące, a tym, co tylko poprawne.

Sprawa ma głębszy wymiar. Przyznam się, że przeprosiny Mai Kuczmińskiej nieco mnie zmroziły. Dlaczego w ogóle zareagowała? Dlaczego uznała za konieczne uznać racje osób, które nie w pełni rozumieją, czym jest wolność słowa i swoboda wypowiedzi artystycznej? Czy równie łatwo byłaby skłonna zaakceptować działania protestujących np. przeciw inscenizacjom Olivera Frljića?

Jakaż jest bowiem istotna różnica pomiędzy tymi, którzy odmawiają różaniec przed teatrami i kinami, a tymi, którzy piętnują mniemaną akceptację przemocy wobec zwierząt? Wiem, przeprosiny miały dotyczyć użycia cytowanego fragmentu mowy Stasiuka jako leadu, ale czyż można odciąć się od fragmentu tekstu, akceptując całość? „Tygodnik Powszechny” szczycił się zawsze tym, że zamieszczał na swych łamach teksty autorów odległych od zasadniczej linii pisma, że się nie zamykał, a tym bardziej nie odcinał od swych Autorów i za ich swobodną ekspresję nie przepraszał.

Co się zatem stało? Powtórzę, dla mnie „mowa” Stasiuka jest wtórna, nieoryginalna, trąci banałem, mało w niej „mistrzostwa”. Jedyny ciekawy fragment stał się przedmiotem kontrowersji, co zapewne świadczy o jego wartości. Zafiksowana poprawnościowo część Czytelników uznała go za urażający ich wrażliwość. Jeśli coś uraża – nie ma prawa istnieć w przestrzeni publicznej, jakże wielu dziś tak uważa. Oni sądzą, że mają prawo nie być konfrontowanymi z poglądami zasadniczo sprzecznymi z ich światem wyobrażeń, że mają prawo być bezpieczni od myśli im obcych i drażniących. Nie daj Bóg, abyśmy musieli żyć w takim świecie poprawnościowego imperatywu! Kultura nikogo nieurażająca jest bez wartości! Tu nie ma za co przepraszać i czegokolwiek usuwać.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Jedna odpowiedź

  1. Trochę ten tekst zaskakuje. Może jestem “zafiksowana poprawnością”, ale widzę różnicę między pisaniem o pewnych zjawiskach a uważaniem ich za normalne. I nasza ekologiczna świadomość nie ma tu nic do rzeczy, bo okrucieństwo nigdy nie było normalne tylko dlatego że istnieje. I bardzo chcę żyć w świecie takiej “poprawności”. Wole ją Pawle od tej, która w tym tekście reprezentujesz.
    Byłam na wykładzie mistrzowskim rozczarowana nie tyle sama treścią, choć nie wbiła mnie w fotel, ale zbędnością, nie jak piszesz oryginalnością, tego wstępu. Chyba że z potrzeby rzucenia czegoś na stół, mniej “pozornie banalnego, wtórnego, oklepanego”.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!