Stan wojenny zwykłych ludzi

Różna jest pamięć Polaków o stanie wojennym. Mieszkańcy dużych miast, osoby zaangażowane w ruch „Solidarności”, zdeklarowani oponenci komunistycznej władzy, nie mają do dziś wątpliwości, czym był. Stłamszeniem wolnościowych aspiracji, zniszczeniem ducha swobody, zduszeniem pierwocin rodzącego się społeczeństwa obywatelskiego. Każdy, kto świadomie przeżywał tamte dni, „karnawału Solidarności”, wie, o czym piszę.

Doświadczenia aktywnych działaczy „Solidarności”, twórców kultury i nauki, dziennikarzy i nauczycieli, wszystkich, do których drzwi załomotali w grudniową noc milicjanci, zomowcy i żołnierze, były świadectwem wojny, którą wszczęła władza z najszlachetniejszymi przedstawicielami społeczeństwa. Jednak stan wojenny był również trudnym doświadczeniem dla tzw. „zwykłych ludzi”, którzy stanęli wobec wyzwań życia codziennego, przecież i tak w PRL niełatwych. Można patrzeć na codzienność tamtego okresu z dwojakiej perspektywy: większych miast, ośrodków przemysłowych, które były bastionami „Solidarności”, w których rozkwitły w poprzednich miesiącach rozliczne inicjatywy i gdzie intensywnie tworzyło się społeczeństwo obywatelskie.

Należy jednak dostrzec również perspektywę małomiasteczkową i wiejską. Tam duch „karnawału Solidarności” był słabszy, wiele osób miało skłonność widzieć to, co działo się w Polsce po sierpniu 1980 r., raczej jako chaos i bezhołowie. Bezpieczeństwo i stabilność zdawały się wielu Polakom wartościami ważniejszymi aniżeli wolność, którą postrzegali, jako rozpasanie. Jak pisał wybitny dziennikarz Dariusz Rosiak: „Po 13 grudnia polskie społeczeństwo było wyraźnie podzielone, wbrew mitom opozycyjnym w aktywnej działalności antykomunistycznej brała udział wąska grupa Polaków skupiona głównie w wielkich miastach, na uczelniach i w dużych zakładach pracy. Jeszcze mniej Polaków aktywnie popierało komunistów. Odczucia skrajne i chęć jakiejkolwiek aktywności społecznej szybko zaczęły ustępować ogólnej depresji i poczuciu absurdu, którym wypełnione było życie zdecydowanej większości narodu.”

W poniedziałek 14 grudnia, ubrany w przyciasny mundur spiker telewizyjny rozpoczął wieczorny „Dziennik” słowami: „mija drugi dzień stanu wojennego i jego pierwszy dzień codzienny”. Składać się na ową codzienność miały duże i małe przejawy oporu, ale przede wszystkim walka o zapewnienie rodzinom podstawowych warunków życia: jedzenia, ubrania, warunków do pracy i nauki. Owszem, istniała sfera nielegalnej działalności konspiracyjnej: struktury podziemnej „Solidarności”, drukarnie i komitety, powszechnie słuchano Wolnej Europy, noszono w klapach oporniki, spacerowano w godzinach nadawania „Dziennika” (godna wznowienia tradycja), wznoszono podczas „mszy za ojczyznę” ręce ze znakiem „V”, itp., jednak wszystko to coraz bardziej pogrążało się w dusznej atmosferze codziennego upodlenia. W sytuacji braku niemal wszystkiego, poza octem i groszkiem konserwowym, władza stworzyła niezwykle skomplikowany, niekiedy wręcz absurdalny, system zapewniający możliwość nabycia podstawowych produktów.

Już przed stanem wojennym rozszerzono zakres artykułów sprzedawanych na kartki. W stanie wojennym system kartkowy obejmował sprzedaż mięsa, mąki, ryżu, masła, czekolady, cukru, papierosów, alkoholu, benzyny i środków czystości. W 1982 roku wprowadzono kartki na buty, jak również „kartki na kartki”, czyli tzw. karty zaopatrzeniowe, których odbiór odnotowywano w dowodzie osobistym. Zgubienie karty zaopatrzeniowej oznaczało przepadek prawa do korzystania z kartki właściwej. Niech Czytelnicy pozwolą na osobiste wspomnienie. Latem 1982 r. byłem, jako uczeń liceum na obozie wędrownym w Tatrach. Już pierwszego wieczora w zakopiańskim Domu Turysty, pod prysznicem, ktoś „zwędził” mi kostkę mydła. Mydło było na kartki, nie było szans, aby kupić nowe, a tu dwa tygodnie na tatrzańskich szlakach. Powstał cały system pomocy, codziennie wieczorem inna osoba użyczała mi swojego mydła i tak dotrwaliśmy do końca obozu we względnej higienie. Historia, jak z Barei, ale przecież prawdziwa.

„Załatwić”, „zorganizować”, słowa – fetysze tamtych czasów. Można było wtedy całkiem nieźle żyć, mieć dostęp do deficytowych dóbr, które inni musieli „wystać” w kolejkach, jeśli funkcjonowało się w sieci nieformalnych układów i zależności. Ekspedientki w sklepach z deficytowymi towarami, pracownicy zajmujący się dystrybucją przydziałów kartkowych, nie trzeba było wcale być na eksponowanych stanowiskach, aby zapewnić sobie możliwość lepszej egzystencji. Skomplikowany i nieoczywisty system dystrybucji deficytowych, a zatem niemal wszystkich, towarów , owocował surrealistycznymi sytuacjami: w 1983 roku interwencyjny sztab zaopatrzeniowy w Łodzi zezwolił na zakup sześciu świeżych jaj na dodatkowy odcinek kartki na buty. Na Wybrzeżu za 300 kapsli od wody sodowej można było kupić jedną parę majtek, a w Warszawie można było wymienić zużytą garderobę na papier toaletowy (do 21 rolek). Papier toaletowy występował z jednym gatunku, zrobiony był z szarego papieru, w którym niekiedy można było znaleźć sęki. Popularnie zwany był papierem ściernym. WSS Społem w Warszawie wprowadziła wymianę 15 butelek 0,5 litra z gwintem po wyrobach spirytusowych na możliwość zakupu pół litra wódki poza kartką. Zapewnienie codziennego bytu rodzinie było zadaniem wymagającym zaangażowania, inwencji, orientacji w absurdalnej rzeczywistości.

Jednymi z najbardziej dotkliwych restrykcji wprowadzonych w czasie stanu wojennego było uniemożliwienie swobodnego poruszania się, co wiązało się z wprowadzeniem godziny milicyjnej oraz zakazem opuszczania stałego miejsca pobytu. Aby móc wyjechać do innego województwa, a nawet do sąsiedniego miasta, niezbędne było uzyskanie specjalnej przepustki – zezwolenia na zmianę pobytu stałego lub czasowego. Po przybyciu na miejsce należało się niezwłocznie zameldować. Realia stanu wojennego prowadziły więc do zerwania kontaktów rodzinnych i przyjacielskich, szczególnie wobec zbliżających się świąt Bożego Narodzenia. Przy ponad dwudziestostopniowym mrozie nie rozwożono mleka, ponieważ pękały butelki. Zrobienie świątecznych zakupów stało się prawdziwym wyzwaniem. Kolejki klientów wiły się ulicami, a przemarznięci ludzie przytupywali z zimna i cierpliwie czekali na towar. Jeśli pojawiały się ryby, szybko znikały ze sklepów, a po karpie ustawiały się kilkusetmetrowe kolejki. Wyzwania codziennej egzystencji przytłaczały, tłumiły nastroje opozycyjne. Jakże poświęcać się walce o wolność, jeśli nie ma czego do garnka włożyć?

Jest stan wojenny ważnym elementem naszej zbiorowej pamięci, postrzeganym często w ramach tradycji romantycznej. Symbolika, rytuały, pieśni, poezja, budują przeświadczenie, że ten czas był kontynuacją epoki powstań narodowych, ducha „gloria victis” (chwała zwyciężonym). Póki jego realia trwają w pamięci tych, którzy ich doświadczyli, możemy konfrontować legendę i rzeczywistość. Wkrótce nie będzie to już możliwe. Dlatego jest ważnym, aby dostrzegać w rzeczywistości tamtej epoki, która coraz bardziej ulega mitologizacji, realne problemy naszych matek i ojców, którzy musieli żyć pomiędzy wyzwaniami codzienności i pragnieniem wolności.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Jedna odpowiedź

  1. Wprowadzenie stanu wojennego było dla mnie zaskoczeniem, choć z drugiej strony spodziewałem się czegoś takiego, o czym świadczy, że gdy mi żona, rankiem 13 grudnia, powiedziała, że chyba się telewizor popsuł, bo nie ma programu, sprawdziwszy, stwierdziłem, że to raczej stan wyjątkowy.
    Z jego wprowadzeniem utraciliśmy wszystko, co tak mozolnie wyrywaliśmy partii. Ale też po paru dniach, pamiętając, co działo się w Czechosłowacji w 1968 roku, czy na Węgrzech w 1956 roku, trochę odetchnęliśmy: „mogło być znacznie gorzej”.
    Nie działały telefony, ale i tak pocztą pantoflową przychodziły wieści o strajkach. Nie miały one sensu. „Solidarność” nie miała żadnych możliwości stawiania oporu, a zresztą, gdyby miała, byłoby jeszcze gorzej. Gdyby ktoś pytał mnie wtedy o zdanie, powiedziałbym, że trzeba odpuścić. Związek mógł przedtem, podczas rozmów z władzą pobrzękiwać szabelką, ale był to blef. Teraz przyszło odkryć karty i okazuje się, że w nich nic nie mamy. Gorzej jednak, że ten blef wielu działaczy związkowych brało za rzeczywistość i wyobrażali sobie nie wiadomo co.
    Co tu mówić. Pamiętam marzec 1981, konflikt bydgoski, strajk generalny, odwołany „pięć po dwunastej”. Byłem łącznikiem zakładowego komitetu strajkowego ze strajkowym komitetem dzielnicowym. Zadano pytanie, co załogi sądzą o zawartym z rządem porozumieniu. Wszyscy obecni na zebraniu łącznicy z różnych zakładów mówili prawie to samo: ludzie czują wielką ulgę, cieszą się, że osiągnięto porozumienie i że nie doszło do konfrontacji. Na to przedstawiciel regionu powiedział: a ja uważam, że wielka szkoda. Mieliśmy szansę komucha złapać za gardło, przyprzeć do muru – wypuściliśmy ją z rąk. Nie wiadomo, czy i kiedy będzie następna okazja.
    Tak więc zarzuty, jakie stawiał Związkowi Jaruzelski nie były tak całkiem bezpodstawne. Związek utracił zdolność samoograniczania się. Gdy „władza” spełniała postulaty Związku, pojawiały się nowe postulaty. Ekstrapolując sytuację, można było przewidzieć, że w którymś momencie dojdzie do interwencji.
    W takim razie nie ma sensu zastanawiać się, czy w momencie wprowadzania stanu wojennego faktycznie groziła nam interwencja wojsk Układu Warszawskiego, bo jeśli nie wtedy, to prędzej czy później do niej by i tak doszło, po kolejnych ustępstwach władz. Póki Armia Czerwona stacjonowała na terenie NRD nie było innej opcji. Cokolwiek na ten temat dywagują IPN-owscy historycy, naginając fakty do góry przyjętych tez. Może rację ma Robert Walenciak w „Gambicie Jaruzelskiego”?
    Nie zmienia to faktu, że „na dole” wielu funkcjonariuszy korzystało z tego, by wreszcie odegrać się na solidarnościowcach, by wreszcie wziąć odwet. Że wojskowi komisarze w zakładach pracy nieraz zamiast zaprowadzić porządek, całkowicie dezorganizowali pracę. Że wielu ludzi zwalniano z pracy bez racjonalnych powodów, poza tym, że się przed rokiem „narazili”.
    Słysząc, że Związek zalecił po wprowadzeniu stanu wojennego „taktykę żółwia”, powiedziałem: I to jest największe nieszczęście, jakie pozostawi stan wojenny. Utrwala się etyka niesumiennej, niesolidnej pracy, demoralizuje się społeczeństwo. Te skutki będą najtrudniejsze do odrobienia w przyszłości.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!