O kapłanie odważnym. Po śmierci bpa Bronisława Dembowskiego  

Nie będę przypominał jego biografii, wielu dziś o tym pisze wymieniając kolejne fakty, Same w sobie mówią nam dziś niewiele, ot jeden z biskupów, tak często umierają. Wczoraj abp Paetz, dziś bp Dembowski, kogóż to interesuje? Tymczasem odszedł jeden z wielkich ludzi Kościoła i Polski, tych, których tak nam dziś brakuje.        

Myślę, że był odważny, chyba najbardziej właśnie w kapłańskim wymiarze. Potrafił spokojnie, bez prowokowania i promowania własnej osoby, inicjować i wspierać sprawy, które nie zawsze budziły entuzjazm jego przełożonych i współbraci. Tak było choćby w przypadku zaangażowania ekumenicznego. Już w styczniu 1962 r., zanim jeszcze zaczął się Sobór, rozpoczął u św. Marcina, wraz z ks. Stanisławem Mystkowskim i s. Joanną Lossow, nabożeństwa ekumeniczne z udziałem duchownych różnych wyznań chrześcijańskich. To była na tamte czasy, gorsząca wielu, rewolucja.

Przypomnijmy, że wówczas wciąż uznawano, że dla katolika uczestnictwo w innowierczym nabożeństwie było grzechem ciężkim. „Bałem się tego nabożeństwa”, wspominał później ks. Dembowski. Rzeczywiście stał się obiektem krytyki wielu współbraci, którzy nie czuli jeszcze powiewu aggiornamento. Stałą praktyką świętomarcińskich nabożeństw stało się głoszenie homilii przez przedstawicieli innego wyznania chrześcijańskiego. Sprawą zainteresowała się watykańska Kongregacja Nauki Wiary, szczęśliwie ks. Dembowski znalazł obronę w osobie prymasa Józefa Glempa, inicjatywa przetrwała.

Ks. Bronisław Dembowski był również jedną z najważniejszych postaci rodzącego się w latach 70-tych XX w. dialogu środowisk katolickich i laicko-liberalnych. Ten fenomen, dogłębnie przedstawiony we wznowionej ostatnio książce „Między panem a plebanem”, zapisie rozmowy ks. Józefa Tischnera z Adamem Michnikiem, zbudował szczególną atmosferę lat 80-tych, gdy Kościół był „przestrzenią wolności” dla ludzi o różnym światopoglądzie. Ks. Dembowski tę przestrzeń tworzył, choćby przez oddanie kościoła św. Marcina na użytek protestacyjnej głodówki zorganizowanej w maju 1977 r. przez środowiska opozycyjne związane z KOR. Wzięli w niej udział m.in.: Barbara Toruńczyk, Ozjasz Szechter (ojciec Adama Michnika), Stanisław Barańczak, Bohdan Cywiński, Henryk Wujec oraz dominikanin o. Aleksander Hauke-Ligowski, rzecznikiem głodujących był ówczesny redaktor naczelny „Więzi” Tadeusz Mazowiecki.

Już samo wyliczenie nazwisk pokazuje jak różni byli uczestnicy głodówki: od dawnego komunisty i Żyda Ozjasza Szechtera do zakonnika Hauke-Ligowskiego. Sam prymas Wyszyński nie był szczególnym entuzjastą tego przedsięwzięcia: „Na razie sprawa stoi na płaszczyźnie odpowiedzialności Rektora, za właściwe przeznaczenie budynku sakralnego. Do tego budynku mają prawo wszyscy Wierni, a nie tylko jedna grupka, która nie może zajmować kaplicy dla swoich, i to niereligijnych celów”, zanotował w swych zapiskach „Pro Memoria”. Wielu księży skłonnych było akceptować słowa sekretarza KC PZPR Stanisława Kani, który w rozmowie z sekretarzem Episkopatu ks. bp. Bronisławem Dąbrowskim, przekonywał: „Co to za ludzie? Kuroń, Michnik, Blumsztajn i inni Żydzi?” Antysemickie stereotypy nie były w Kościele czymś wyjątkowym. Ks. Dembowski musiał zatem wykazać się odwagą także wobec własnego środowiska.

Pozostał wierny poczuciu solidarności z ludźmi, którzy zawsze byli, jak mawia papież Franciszek „na peryferiach Kościoła”. Laicka inteligencja, niegdyś wroga Kościołowi, po latach często zmieniała swe stanowisko, nawet jeśli trudno mówić o jej nawróceniu, to zbliżała się ku chrześcijaństwu. Przykładem jest kolega ks. Dembowskiego z czasów studiów na UW – prof. Leszek Kołakowski, niegdyś wojujący ateista, później autor przejmującego eseju: „Jezus ośmieszony”. To nie był przypadek, że właśnie ks. bp. Dembowski głosił homilię nad jego trumną: „od gorliwego marksisty do człowieka, który zauważył, że chrześcijaństwo jest czymś ważnym”, tak ocenił intelektualną i duchowa drogę autora „Kapłana i błazna”.

Żegnał wielu przyjaciół, nie dociekając ich ortodoksyjności, ważny był dla niego człowiek w całym swym zagubieniu, niejednoznaczności i poszukiwaniu. To fascynowało, nawet tych, którzy byli dalecy od Kościoła. Ks. Andrzej Luter wspomina epizod z pogrzebu Haliny Mikołajskiej, wielkiej aktorki, członkini KOR: „Kazanie głosił ks. Dembowski, który zmarłą znał i darzył przyjaźnią […] Złapał mnie za ramię Tadeusz Łomnicki, który stał gdzieś z boku w przedsionku kaplicy; ten sam, który w latach siedemdziesiątych podobno miał pretensje do Mikołajskiej, że wstąpiła do KOR -u. Proszę mu powiedzieć, że to było wspaniale kazanie i bardzo ważne dla mnie. Bardzo ważne. Proszę mu to powtórzyć”.

Jakże się zatem dziwić, że ks. Dembowski był wiarygodny dla różnych stron ówczesnego konfliktu. Konsekwencją tego był fakt, że pod koniec lat 80-tych, z upoważnienia prymasa brał udział w pracach przygotowujących okrągły stół, a później w jego obradach. „Wyznaczono mnie na obserwatora rozmów przy okrągłym stole, prymas dał mi jedno polecenie – rób co możesz, żeby pierwsza rozmowa opozycji ze stroną rządową nie była ostatnią” – wspominał. Nigdy nie uległ późniejszej modzie dezawuowania okrągłostołowego kontraktu: „Rządowi chodziło o to, żeby stworzyć pozory demokracji, wynik rozmów był taki, że generał Czesław Kiszczak wyszedł z sali załamany. Dla mnie to dowód, że podczas rozmów nie zawarto żadnego “układu” – mówił.

Po latach zaś wspominał: „Usiedliśmy po środku historycznego stołu z prawej strony, mając koalicję rządową z gen. Kiszczakiem, a z lewej strony, przedstawicieli obozu Solidarności z Lechem Wałęsą. Obok niego siedział Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki. Gdy na nich patrzyłem, zacząłem wyobrażać sobie szeroką płaszczyznę porozumienia politycznego: Wałęsa z Matką Boską w klapie marynarki – przedstawiciel ludowego, masowego katolicyzmu w najlepszym tego słowa znaczeniu, Mazowiecki – przedstawiciel inteligencji, Geremek – liberał, może agnostyk, na pewno szukający prawdy i szanujący chrześcijaństwo. Uzgodnione było tylko, kto ma mówić, a nie co. Słuchałem odważnych, a jednak prostych słów Jerzego Turowicza. Te negocjacje stanowiły i stanowią pokojowy model dla reszty świata. Ich sztuka to największa wartość kultury demokratycznej. Polski Okrągły Stół znakomicie to ilustruje.”

Odszedł człowiek, kapłan, biskup, jakże daleki od radykalnych i niemiłosiernych opinii wygłaszanych dziś w Kościele i poza Nim. Oto kilka cytatów z jego wypowiedzi, może dadzą nam szansę powrotu do czasów gdy Kościół tworzył „przestrzeń wolności”:

„Przymiotniki „chrześcijański” i „katolicki” są właściwe dla stowarzyszeń typu formacyjnego, które chcą inspirować się Ewangelią i nauką Kościoła, a nie chcą korzystać ze społecznej siły chrześcijaństwa w Polsce do celów, które nie wynikają z Ewangelii i nauki Kościoła.”

„Przymiotnik „narodowy” czy „polski” powinien być używany w takim znaczeniu, aby było w nim miejsce dla wszystkich obywateli polskich uznających określony zespół wartości moralnych, a więc nie tylko dla Polaków, lecz także dla przedstawicieli mniejszości, zwłaszcza dla Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Słowaków, Czechów, Niemców, Cyganów i Żydów.”

„Wszelkie zło społeczne ma swe źródło w złym stosunku człowieka do człowieka, a nie w jego formie. Dlatego zadaniem Kościoła jest naprawa stosunku człowieka do człowieka, a nie naprawa ustroju społecznego”.

„Często powtarzam duszpasterzom, że tak powinni mówić o trudnych sprawach, żeby ktoś, kto ma ciężki grzech na sumieniu, nie bał się przyjść do spowiedzi. Jeśli mówisz o prawie do życia dzieci nienarodzonych, to pamiętaj, że wśród twoich słuchaczy może stać zrozpaczona kobieta, która może nie zdawała sobie sprawy z tego, co zrobiła, może była pod presją ludzi czy okoliczności. Mów tak, żeby ona nie bała się do ciebie przyjść.”

Może się mylę, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ludzie myślący tak otwarcie, tolerancyjni, dalecy od nienawistnych potępień, przyjaźni światu i ludziom, „wynoszą się”, odchodzą, niewielu zostawiając następców.  

Tekst w rozszerzonej wersji ukaże się w najbliższym numerze „Przewodnika Katolickiego”.

Fot. Wikipedia

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

 „Przypatrz mu się pan… — rzekł doktór wskazując na zwłoki [Rzeckiego]. — Ostatni to romantyk!… Jak oni się wynoszą… Jak oni się wynoszą…”. Te słowa z „Lalki” Bolesława Prusa przypomniały mi się dziś rano, gdy usłyszałem o śmierci ks. bp. Bronisława Dembowskiego. Nie dlatego aby był „romantykiem”, ale że z jego osobą opuszcza nas jeden z ostatnich już ludzi Kościoła, którzy byli niegdyś symbolem Jego otwarcia na środowiska laickie, złotej epoki gdy Kościół stał się azylem i wsparciem dla ludzi solidarnych w dążeniu do wolności.
Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!