Adam Stefan Sapieha, arystokrata, biskup krakowski, kardynał, „książę niezłomny”, największy autorytet Kościoła w Polsce, duchowy ojciec Karola Wojtyły, patron „Tygodnika Powszechnego”. Wiele skojarzeń moglibyśmy wymieniać, we wszystkich jest autorytetem, wolnym od politycznych zobowiązań, niezależnym, wszak on – Sapieha, dąb jego imienia do dziś wzrasta w Krasiczynie, gdzież się z nim równać?
Potrafił wyrazić własne zdanie dotyczące miejsca pochówku Józefa Piłsudskiego, niechętnie, ale zgodził się na to aby spoczął na Wawelu, choć po kilku miesiącach zdecydował, że nie krypta św. Leonarda, ale krypta Srebrnych Dzwonów, winna być miejscem, gdzie spoczną zwłoki Marszałka. Wybito mu okna w rezydencji, ale raczej niewiele go to obeszło. Gdy przyszła wojna, pozostał w Krakowie towarzysząc rodakom w ich dramatycznych doświadczeniach.
Nieformalny przywódca
Legenda mówi, że gdy Niemcy zajęli w 1939 r. Kraków i utworzyli Generalne Gubernatorstwo, Książę Metropolita podjął w swej rezydencji Generalnego Gubernatora Hansa Franka okupacyjnym chlebem z trocinami i kawą z żołędzi. Se non è vero, è ben trovato. Żaden z hierarchów nie miał autorytetu z nim porównywalnego. Prymas, kard. August Hlond wiele utracił, gdy zdecydował się we wrześniu 1939 r. opuścić kraj. Nowy prymas Stefan Wyszyński, mianowany arcybiskupem Gniezna i Warszawy na przełomie 1948 i 1949 roku, nie posiadał podówczas nawet części tego autorytetu, który zdobył w następnych dekadach. Póki żył, pozostawał Książę Metropolita krakowski, nieformalnym przywódcą Kościoła w Polsce.
Jest rzeczą oczywistą, iż musiał on pozostawać w centrum rozmaitych operacji, która podejmowała „bezpieka”, aby zdeprecjonować zasługi Kościoła i podważyć jego autorytet. Motyw nadużyć seksualnych był podówczas jednym z ważniejszych w tej propagandowej walce. Trudno dziś rozstrzygnąć, na ile rozmaite historie, pojawiające się w ubeckich śledztwach, były oparte o rzeczywiste zdarzenia, na ile zaś były kreacją służb, służącą budowaniu „sztucznej rzeczywistości procesowej”.
Akta pełne manipulacji
Nietrudno zapoznać się dziś z aktami procesów biskupa Kaczmarka i Kurii Krakowskiej, i zrozumieć, jak wiele było w nich manipulacji, fałszu, zwykłych kłamstw, jakże często wymuszanych w śledztwie przez tortury. Trudno nam dziś zrozumieć diaboliczną skuteczność stalinowskich śledczych, pojąć jak mogli więźniowie kazamatów na Rakowieckiej i Montelupich zeznawać w sposób tak fałszywy. Warto sięgnąć do „Zapisków” Kazimierza Moczarskiego i zapoznać się z tekstem, w którym wylicza 48 rodzajów „maltretacji i tortur”, którym on sam został poddany, aby zrozumieć, jak skuteczną była machina stalinowskiego terroru.
Na ile zatem, może historyk opierać swe opinie na zeznaniach pozyskanych w śledztwach prowadzonych przez Departament Śledczy Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, na efektach „pracy” Józefa Różańskiego, Adama Humera i wielu innych „specjalistów” od wydobywania zeznań zgodnych z wcześniej już napisanymi aktami oskarżenia. Oczywiście winien z nich korzystać, problem zaczyna się wtedy, gdy uzna je za absolutnie wiarygodne i będzie opierał swoje oceny wyłącznie na nich.
Niestety to jest przypadek, wydanej przez Agorę i promowanej przez Gazetę Wyborczą, książki holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka „Maxima Culpa. Jan Paweł II wiedział”. Przekonuje mnie tekst red. Marcina Maciorowskiego, redaktora dodatku historycznego „Gazety Wyborczej”, który stając wbrew własnemu środowisku pisze:
Wiarygodność zeznań
„Holenderski dziennikarz oparł swoje oskarżenia na jednym źródle – dokumentacji z teczki księdza Alfreda Boczka, tajnego współpracownika Urzędu Bezpieczeństwa. Wg relacji księdza kardynał molestował go od 1938 r. W 1950 r. hierarcha, wówczas 84-letni i schorowany, miał go zmusić do rozebrania się i wymierzył 20 razów paskiem. Istnieją przesłanki, by kwestionować wiarygodność zeznań księdza Boczka.
Miał wszelkie powody ku temu, by szkodzić kardynałowi. Był jednym z tzw. księży patriotów, czyli duchownych, którzy wbrew władzom polskiego Kościoła poszli na współpracę ze stalinowskim reżimem. Został suspendowany i był wielokrotnie ukarany za wybryki pod wpływem alkoholu. Urząd Bezpieczeństwa posiadał też kompromitujące go materiały, świadczące m.in. o molestowaniu seksualnym. Uzasadniona może być hipoteza, że ws. Sapiehy mógł zeznawać pod dyktando śledczych.
Ekke Overbeek wprawdzie zastrzega, że nie można do końca Boczkowi wierzyć, ale obficie drastyczne opisy z jego teczki cytuje. Nie dokonuje przy tym ich krytycznej analizy. Nie zasięga opinii zawodowych historyków, specjalizujących się w badaniu dokumentacji UB. Nie charakteryzuje historycznego tła, w jakim zeznania były składane, czyli w warunkach wchodzącego w swą najdrastyczniejszą fazę polskiego stalinizmu.
Nie wspomina o działaniach UB wobec Kościoła, mających m.in. skompromitować Sapiehę. Nie bierze pod uwagę istotnych wydarzeń, mogących wpływać na poczynania władzy wobec kardynała, jak choćby wynegocjowanego w kwietniu 1950 r. przez prymasa Stefana Wyszyńskiego porozumienia z komunistami, któremu Sapieha się sprzeciwiał. Przede wszystkim jednak jego zeznań nie można zweryfikować ani potwierdzić, gdyż świadkowie wydarzeń nie żyją. To samo tyczy się drugiego źródła dotyczącego oskarżeń wobec kardynała – ujawnionych przez „Tygodnik Powszechny” materiałów z teczki księdza Andrzeja Mistata.
Czy te zastrzeżenia przesądzają o tym, że oskarżenia wobec kardynała są bezzasadne? Absolutnie nie! Jednak stawianie ich wymaga równoczesnej rzetelnej analizy przesłanek, mogących mieć wpływ na materiał dowodowy, na podstawie którego oskarżenie zostało sformułowane. Sprawa wymaga gruntownych badań historycznych, które ułatwiłoby otwarcie kościelnych archiwów. Wykluczenie lub potwierdzenie zarzutów wobec Sapiehy zależy więc w dużej mierze od decyzji władz polskiego Kościoła”.
Jak dojść do prawdy?
Proszę wybaczyć ten przydługi cytat, ale dlaczego miałbym własnymi słowami streszczać pogląd, który w pełni podzielam. Jeśli możemy dojść do wyzwalającej na prawdy, to nie może być stawiana bariera uniemożliwiająca dostęp do archiwów kościelnych, albo dająca do nich wgląd jedynie arbitralnie wybranym badaczom. Czas się otworzyć, zrozumieć, że nie tylko ci, którzy obronę mniemanego dobrego imienia Kościoła uznają za swój imperatyw, są wiarygodnymi i uczciwymi, a może właśnie nie oni. Może warto zawierzyć tym, dla których prawda ma większe znaczenie niż dobro doczesnych struktur?
Sprawa Księcia Kardynała nie jest w żadnym stopniu rozstrzygnięta. Wszyscy, którzy zarzuty wobec niego przyjęli jako prawdziwe, winni być świadomi, że do uczciwej oceny jeszcze daleko, że podszyta złośliwą satysfakcją ocena, jest przejawem resentymentu, niczym więcej.
Odnoszę nieraz wrażenie, że wielu progresywnych katolików kompulsywnie śledzi wszelkie doniesienia o grzechach biskupów i księży, z perwersyjną satysfakcją rozdrapuje bardziej i mniej potwierdzone rany. Sprawa Sapiehy, która dopiero zaczyna funkcjonować w publicznej przestrzeni, będzie zapewne przedmiotem rozlicznych śledztw, komentarzy i ocen, nie o byle kogo przecież idzie.
Gra na resentymentach
Czy się godzi, tak jak to zrobiła „GW” publikować szokujące fragmenty książki, którą sama wydaje, rozbudzać nienawistne wobec Kościoła nastroje, sprzyjać prymitywnie antykościelnym, a nawet antyreligijnym uprzedzeniom? Przecież jesteśmy daleko od wiarygodnych ustaleń. Trzymam w ręku wydaną w1950 r. broszurę, „Polska Ludowa a Kościół Katolicki”, wydaną przez Wydział Propagandy KC PZPR w cyklu: „Notatnik Agitatora”.
To bezcenne źródło dla wszystkich pragnących ukazać jak zakłamana i niewiarygodną instytucją był Kościół w Polsce. Proszę wybaczyć, ale pominę relacje o bezeceństwach kleru, które są tam pomieszczone. Oczywiście wszystkie relacje, które miały służyć agitatorom były zaczerpnięte z protokołów śledztw, który7ch metody opisuje Moczarski.
Tekst Artura Sporniaka w najnowszym „TP” pozostaje na innym poziomie, jest bardziej refleksyjny, więcej w nim namysłu, więcej kontekstu. Odnosi się do relacji innego świadka, ks. Mistata, daleko bardziej wiarygodnego, wszelako nadal pozostajemy tutaj w kręgu zeznań więźniów UB. Nie można ich uznawać za podstawę jakichkolwiek ostatecznych wniosków, tym bardziej jeśli nie są potwierdzone w źródłach niezależnych. Choć nie do końca rozumiem dlaczego red. Sporniak zdecydował się na publikację fragmentów szokujących? Być może Sapieha był drapieżcą. Jeśli uda się to zweryfikować, konsekwencje będą dramatyczne, ale orzekać dziś, epatować półpornograficznymi opisami, to szukanie sensacji i gra na antykościelnych resentymentach. Nic więcej!
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe