Czy kogoś jeszcze porusza rocznica poznańskiego Czerwca? Czy warto o niej pisać? Wielu powie: po co? Minęło lat z górą 60, tamten świat dawno przeminął, jesteśmy daleko od ówczesnych emocji i konfliktów. To kwestie ciekawe dla historyków, ale czy dla tzw. „zwykłego Polaka”? Cóż, historia ma to do siebie, że nigdy całkiem nie przemija, nawet jeśli uznamy niektóre jej rozdziały za zamknięte, niewarte wskrzeszania, to i tak kiedyś wracają pozwalając nam lepiej rozumieć naszą doczesność. Czy poznański Czerwiec mówi nam coś o dniu dzisiejszym? Na pewno błądzi ten kto chciałby wyciągać zeń wnioski jednoznaczne, np. używać pamięci o tamtych dniach jako bicza na aktualnych politycznych przeciwników. Tak było przed dwoma laty gdy podczas uroczystych obchodów część publiczności wygwizdywała prezydenta Andrzeja Dudę, inna zaś skandowała „precz komuną” podczas wystąpienia Lecha Wałęsy. Kręcono bicz na głowy swych przeciwników z krwi ludzi, którzy nie mogli mieć pojęcia o naszych plemiennych sporach.
Z pozoru łatwo wtłoczyć poznański Czerwiec w schemat „bohaterów i zdrajców”, jakże dziś popularny i sugerowany jako uniwersalny model interpretacji przeszłości. Czy jednak naprawdę da się go zastosować do wydarzeń rozgrywających się na ulicach stolicy Wielkopolski? Przed dwoma laty przypomniałem w tym miejscu postać kaprala UB Zygmunta Izdebnego, ofiary samosądu dokonanego przez rozgorączkowany tłum na peronie dworca PKP w Poznaniu. Jego śmierć była wynikiem nienawiści wobec instytucji, która zastraszała, torturowała i zabijała budząc lęk, nienawiść i chęć zemsty. Śmierć Izdebnego, który pełnił jedynie służbę wartowniczą, nikomu nie uczynił żadnej krzywdy, była dowodem tego, jak okrutne są żarna historii, mielące na proch także przypadkowe, niewinne ofiary.
W tym roku chciałbym przypomnieć inną postać, również pokazującą, jak bardzo tamte dni były różne od dzisiejszych uproszczonych interpretacji poddanych względom polityki historycznej. Jan Suwart, poznaniak urodzony w 1934 r. był synem Adama Suwarta znanego wówczas komunisty, członka KPP, absolwenta szkoleń przeprowadzanych w Moskwie, represjonowanego przez władze II RP. Był wychowywany w komunistycznym duchu wierności ZSRR, podobnie jak ojciec z entuzjazmem przyjął powstanie Polski ludowej. Była dla niego wymarzonym wcieleniem ideałów społecznej sprawiedliwości i równości. Adam Suwart miał opinię ideowego komunisty i człowieka bezkompromisowego, na wskroś uczciwego. Dla takich nie było miejsca w stalinowskiej rzeczywistości, od członka PZPR oczekiwano wtedy raczej orwellowskiej wierności „linii partii” i uznania za moralne wyłącznie tego, co służy interesowi tejże partii. Dla komunistów typu Adama Suwarta było to wielkie wyzwanie: czy piętnować ewidentne nadużycia i bezprawie, czy w imię wyższego celu, dobra partii, milczeć, uznawać, że subiektywne, indywidualne przekonanie jest niczym wobec obiektywnej, kolektywnej mądrości partii. Sumienie Adama Suwarta było silniejsze niż lojalność partyjna. W 1952 r. został aresztowany przez UB i zniknął na 4 lata. Przesłuchiwany i torturowany w więzieniu na warszawskim Mokotowie nie przyznał się do wyimaginowanych zarzutów. W tym czasie jego rodzina cierpiała prześladowania. Żona Adama Suwarta została wezwana do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego w Warszawie i do UB w Poznaniu. Nie wytrzymała psychicznie przesłuchań, załamała się psychicznie i została umieszczona w zakładzie psychiatrycznym. Do końca swego życia nie rozpoznała nikogo z rodziny, zmarła w wieku 54 lat. Krótko wcześniej z więzienia wypuszczono jej męża. Przy wzroście 170 cm ważył 40 kg.
Gdy 28 czerwca 1956 zaczął się bunt robotników Poznania Jan Suwrat, syn Adama, nie wahał się przyłączyć do demonstrantów. Władza komunistyczna najpierw zniszczyła jego matkę, upodliła ojca, a teraz strzela do zdesperowanego biedą, bezprawiem i zniewoleniem narodu! Jan uczestniczył w ataku na budynek aresztu przy ul. Młyńskiej i siedzibę UB na ul. Kochanowskiego, zwrócił się przeciw nadużyciom tej władzy, która winna realizować ideały, w których został wychowany. Był później sądzony podczas tzw. procesów poznańskich. Nie przyznał się do winy, ale pozostała na nim łata „elementu wrogiemu Polsce Ludowej”, „jednostki destruktywnej dla socjalistycznej państwowości” i „bandyty politycznego”. W latach 80-ych działał w Solidarności, wyrzucany z pracy borykał się z codziennymi wyzwaniami, zmarł w listopadzie 1989 roku, w wieku zaledwie 55 lat. Dla ludzi pokroju Jana Suwarta PRL nie był złem samym w sobie, ich wrażliwość ukształtowana na ideałach równości i sprawiedliwości społecznej skłaniała ku wierze w słuszność przemian, które nastąpiły w Polsce po 1945 r. Srodze się zawiedli – państwo robotników i chłopów okazało się domeną aparatu partyjnego, a sprawiedliwość, godność i równość przybrały formę wyzysku, terroru i zniewolenia. Ich bunt był naturalny. Czy był to jednak bunt przeciw tym ideałom, które głosiła partia jednocześnie je gwałcąc? Nie, tak jak robotnicy w sierpniu 1980 r. Jan Suwart i wielu jemu podobnych podnieśli bunt przeciw hipokryzji władzy, raczej nie pragnąc powrotu ustroju panującego w Polsce przedwojennej. Rzecz w tym, iż na ulicach Poznania stanęli pospołu ci, którzy pragnęli całkowitego obalenia porządków zaprowadzonych po 1945 r. oraz ci, którzy uwierzyli w głoszone podówczas ideały, ale nie mogli znieść ich naruszania.
Poznański czerwiec, grudzień 1970, sierpień 1980 pokazują nam, że dzisiejsza oficjalna narracja historyczna, usiłująca nam wmówić, że da się całą powojenną historię wtłoczyć w schemat „bohaterów i zdrajców”, przekonać do prostacko uproszczonej, manichejskiej wizji Polski, jest czystą manipulacją. Pewnie niektórych to zgorszy, ale bunt przeciw PRL bywał nader często buntem nie tyle wobec ideałów, które głosiła, ale wobec tego, że ich nie realizowała.