Dawny kształt dialogu. O wymianie myśli Kardynała i Redaktora słów kilka.

Wiele padło w ostatnich dniach słów o wewnątrzkościelnym dialogu, powodem tego była oczywiście sprawa ograniczeń, które nałożył na ks. Adama Bonieckiego jego zakonny przełożony. Sposób, w jaki potraktowane zostały przez zwierzchność poglądy byłego redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, zdaje się wyznaczać pewien standard, który nazwać moglibyśmy normą w przestrzeni polskiego Kościoła.

Uruchomienie całej procedury dyscyplinarnej, która sytuuje się przecież poza granicami jakiegokolwiek dialogu, nastąpiło w sytuacji odległej od naruszenia podstawowych norm wiary. „Zamęt” w umysłach wiernych, który powodować miały wypowiedzi ks. Bonieckiego, byłby więc spowodowany nie relatywizowaniem przez niego fundamentalnych założeń doktryny Kościoła, lecz po prostu wyrażeniem opinii w sprawach co prawda ważnych dla ludzi wierzących, ale przecież nie będących żadnymi dogmatami wiary (vide sprawa krzyża na Sali sejmowej). Granice dialogu w Kościele zostały tu zakreślone w sposób bardzo wąski i wyznaczone przez decyzje natury dyscyplinarnej. Czy taki kształt dialogu jest tradycją Kościoła? Czy mamy do czynienia z nową jego delimitacją? Używając frazy głównego bohatera całej kontrowersji odpowiem: „i tak, i nie”. Przyglądając się wielu praktycznym zastosowaniom kościelnej dyscypliny zauważymy, jak często, dotkliwie i niesprawiedliwie krępowano poprzez nią tak wielkie i wybitne postaci Kościoła, jak: Yves Congar, Henri de Lubac, czy Hans Urs von Balthazar, aby wymienić tylko tych, których nikt już dziś nie posądza choćby o cień nieortodoksyjności. Czy jest to jednak ten wzór, do którego powinno się nawiązywać dziś w epoce, cokolwiek by o tym nie sądzić, posoborowej?

Istnieje wszakże inna tradycja dialogowania wewnątrz polskiego Kościoła, godna uszanowania i kultywowania, jako że jej reprezentantem był późniejszy papież Jan Paweł II, ówczesny arcybiskup krakowski. Tradycja, w której dysponujący całym instrumentarium dyscyplinarnym hierarcha, nie ulega pokusie uciekania się do jego stosowania. Warto w rozgrzanej emocjami atmosferze ostatnich tygodni przypomnieć najlepszy bodaj przykład takiej tradycji a mianowicie wymianę listów pomiędzy abp Karolem Wojtyłą a redaktorem naczelnym „Tygodnika…” Jerzym Turowiczem, która miała miejsce po zakończeniu obrad Vaticanum II.

Aby dobrze zrozumieć jej treść warto nakreślić w kilku zdaniach kontekst tamtego czasu, którego znamieniem był wielki entuzjazm i nadzieja odnowy Kościoła, jej apostołem był Redaktor, ale również pogłębiająca się świadomość kryzysu, pęknięcia, którego Kościół zaczął wówczas doświadczać. Redakcja „Tygodnika…”, z Jerzym Turowiczem na czele głęboko zaangażowała się w propagowanie ducha soborowej odnowy, w naszym kraju. Nie zawsze spotykało się to z pełną aprobatą znaczących postaci polskiego Kościoła. Prymas Kard. Stefan Wyszyński nie należał do zwolenników natychmiastowego szczepienia na polskim gruncie wszystkich soborowych nowinek. Jego mentalność, ukształtowana w okresie międzywojennym, kazała mu traktować je nadzwyczaj ostrożnie. Fakt, iż był głową Kościoła podlegającego przemocy ateistycznego państwa wywierał wpływ na jego zachowawczą postawę wobec zmian, które zdawały się podmywać fundamenty kościelnej jedności i siły. Na tym tle zarysowała się wyraźna różnica zdań między Prymasem a środowiskami „Tygodnika…” i warszawskiej „Więzi”. Ci ostatni uznawali, że jako przedstawiciele katolickiej inteligencji mają, wzorem swych zachodnich przyjaciół, prawo do dyskutowania o problemach trapiących Kościół. Informowanie o różnicach zdań i debatach w soborowej auli postrzegali nie tyle jako swój przywilej, ale wręcz misję. Kardynał Wyszyński widział to zupełnie inaczej. „Opinia katolicka musi być wyjątkowo zwarta i jasna”, mówił redaktorom prasy katolickiej. Publikowanie dyskusyjnych opinii, ukazywanie wewnątrzkościelnych kontrowersji było dlań prostą droga ku osłabieniu Kościoła wobec wrogiego systemu. Nie miał zaufania do „sensus catholicus” inteligentów, którzy dla swej intelektualnej satysfakcji gotowi byli, jego zdaniem, zachwiać wiarą maluczkich. Podstawowe twierdzenie Prymasa, wyznaczające jego postawę wobec dialogu, brzmiało: „człowieka trzeba naprzód wychowywać, a później z nim dialogować”. Takie założenia księcia Kościoła, który wywierał przemożny wpływ na kształt polskiego katolicyzmu tamtej epoki, owocowały praktycznymi działaniami, skądinąd dziwnie podobnymi do dzisiejszych decyzji wobec następcy Jerzego Turowicza. Prowincjał polskich dominikanów o. Krzysztof Kasznica, został zmuszony do rezygnacji z funkcji po tym jak wziął udział w opublikowanej na łamach „Więzi”, dyskusji o stanie polskiego duchowieństwa. Konferencja episkopatu zaś, zakazała księżom publikowania w miesięczniku. Równie ostra była reakcja Prymasa po opublikowaniu w 1969 roku przez „Tygodnik Powszechny” artykułu Jerzego Turowicza „Kryzys w Kościele”, w którym otwarcie pisał on o wielu dyskusyjnych zjawiskach w łonie Kościołów Zachodu. „Można mówić co najwyżej o kryzysie publicysty”, oburzał się kard. Wyszyński, odmawiając jednocześnie „Tygodnikowi…” posiadania „profilu jednoznacznie katolickiego”. Wypowiadał te słowa z ambony, podczas nabożeństwa a więc niejako ex cathedra, używając całego autorytetu pasterskiego.

Czytaj dalej…

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!