Kozłowski podziękował koledze za ostrzeżenie i poszedł spać – potem pół żartem, pół serio twierdził, że uznał, iż jeśli ma być aresztowany, to lepiej się wyspać. W gruncie rzeczy, lekceważąc przestrogę, rozumował prawidłowo: jeśli milicja i wojsko odmówiły komunistom zaufania, to znaczy, że partia nie była w stanie już nakazać masowych aresztowań i zawrócić biegu dziejów.
Fragment książki Andrzeja Brzezieckiego, „Kocio, Kozioł, Senator. Biografia Krzysztofa Kozłowskiego”. Wydawnictwo Znak, Kraków 2022.
Tymczasem kampania wyborcza dobiegła końca. Polacy poszli do urn. Nie wszyscy. Frekwencja o niewiele przekroczyła sześćdziesiąt procent. Już w nocy zaczęły spływać pierwsze wyniki. Około czwartej nad ranem Kozłowskiego obudził telefon. Dzwonił Jan Maria Rokita, także opozycyjny kandydat i wówczas przyjaciel Kozłowskiego: „Krzysiek, przepraszam, że cię budzę, ale muszę ci to powiedzieć. Mamy pierwsze wyniki z obwodów zamkniętych. Milicja i wojsko głosują przeciwko PZPR. To idzie jak lawina i jeśli czerwoni mają trochę oleju w głowie, to nad ranem powinni nas zwinąć. Przygotuj sweter i szczoteczkę do zębów…”.
„Obudziłem się w innej Polsce”
Kozłowski podziękował koledze za ostrzeżenie i poszedł spać – potem pół żartem, pół serio twierdził, że uznał, iż jeśli ma być aresztowany, to lepiej się wyspać. W gruncie rzeczy, lekceważąc przestrogę, rozumował prawidłowo: jeśli milicja i wojsko odmówiły komunistom zaufania, to znaczy, że partia nie była w stanie już nakazać masowych aresztowań i zawrócić biegu dziejów.
Kozłowski więc się wyspał. „Obudziłem się w innej Polsce…” – wspominał potem.
Niemniej wtedy nic nie było pewne. „Najtaniej – z ich punktu widzenia – było unieważnić wybory właśnie rano 5 czerwca i powiedzieć, że dopuszczono się tam… opozycja przekupiła, sfałszowała. Pretekst był obojętny. Wtedy nawet świat by się tak bardzo nie zdziwił, szczególnie że przecież pamiętajmy, że 4 czerwca to jest równocześnie masakra w Pekinie. Więc odwołanie wyborów byłoby czymś raczej łagodnym niż drastycznym na ówczesnym tle”.
Edward Nowak, który został posłem, wspomina, że obawy były dość powszechne: „Bałem się, czy oni, widząc przegraną, nie wprowadzą stanu wojennego. Długo tego się bałem, nawet jak już jechałem na pierwsze posiedzenie sejmu, ciągle miałem w tyle głowy, że nas zamkną, rozgonią”.
Senator Kozłowski
Dokładnie dwa tygodnie po wyborach w notatce służbowej, sporządzonej w jednym egzemplarzu i opatrzonej klauzulą „tajne”, podporucznik Marek Tatarczuch informował swych przełożonych o tym, o czym już cała Polska wiedziała od dawna, a mianowicie że „w rezultacie przeprowadzonych 4 czerwca br. wyborów do nowego parlamentu, red. Krzysztof Kozłowski został wybrany do Senatu PRL”.
Głosowało na niego trochę ponad trzysta sześćdziesiąt cztery tysiące uprawnionych, co oznaczało blisko siedemdziesiąt dwa procent głosów. Był to drugi, po Romanie Ciesielskim, także kandydacie Solidarności, wynik w województwie krakowskim. Kozłowski pokonał między innymi aktora Jerzego Trelę, znanego historyka starożytności Aleksandra Krawczuka i kardiochirurga Antoniego Dziatkowiaka.
Dziesięć dni po wyborach kapitan Aleksander Seweryn, prowadzący spra- wę operacyjnego rozpracowania „Redaktor”, oceniał, że wybrany na senatora Kozłowski „zdecydowanie neguje socjalistyczną rzeczywistość”. Widać to było szczególnie w prowadzonej przezeń rubryce „Obraz Tygodnia”, gdzie Kozłowski poprzez selektywny dobór informacji tworzył „agresywnie krytyczny i tendencyjny obraz sytuacji politycznej, społecznej i ekonomicznej”, a także podczas obrad Okrągłego Stołu, podczas których Kozłowski jak już wiemy prezentować miał bezkompromisowe stanowisko opozycji.
Przejście do pełnej demokraci
Kapitan Seweryn czuł się w obowiązku podkreślić, że Kozłowski „był zawsze i jest nadal osobą wrogo nastawioną do założeń ideologicznych i ustrojowych PRL”, a porozumienia Okrągłego Stołu uważa jedynie za etap pośredni i element „procesu zmierzającego do przejęcia władzy na drodze parlamentarnej”, albowiem „nie interesuje go kolejna reforma systemu, lecz jego całkowita zmiana”. Kozłowski, zdaniem kapitana Seweryna, zdawał sobie sprawę z ryzyka wprowadzania w ten sposób zmian, ale uważał, że przy poparciu społeczeństwa możliwe jest przejście do pełnej demokracji.
Ta charakterystyka Kozłowskiego powstawała w momencie groźnego kryzysu politycznego. Komuniści, co prawda, zaraz po 4 czerwca nie zdecydowali się wywrócić stolika, lecz wyniki wyborów oznaczały klęskę listy krajowej zawierającej trzydzieści trzy nazwiska – na posłów nie wybrano nawet Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka i Mieczysława F. Rakowskiego. Porażka kandydatów z listy krajowej oznaczała, że skład sejmu był niekompletny.
Partia, która wciąż kontrolowała resorty siłowe, dość agresywnie naciskała na dogrywkę wyborów, co z punktu widzenia prawa było dość karkołomne – zmieniono ordynację wyborczą w trakcie gry.
Konsekwencje ostrożności
Opozycja poszła na to ustępstwo, co zostało źle ocenione przez wielu prawników, ale także przez część społeczeństwa. Kozłowski mówił potem: „Po latach okazało się, że w drugiej połowie czerwca 1989 roku w paru miastach wojewódzkich sporządzono listy ludzi do internowania, czyli że były w PZPR ośrodki szykujące się do powtórzenia operacji siłowej na wzór stanu wojennego. Jaruzelski i Kiszczak wybrali drogę kompromisu – zachowując istotną część władzy”.
Nie był jedynym, który obawiał się, że wielu ludzi w wojsku i aparacie bezpieczeństwa jest gotowych do powtórki 13 grudnia. Dlatego liderzy opozycji stawiali na ostrożne działanie. To miało jednak swoje konsekwencje.
Tymczasem jeszcze 9 czerwca 1989 roku Kozłowski, wraz między innymi z Edwardem Nowakiem, Stanisławem Handzlikiem i Stanisławem Tyczyńskim, znalazł się wśród założycieli krakowskiej Fundacji Komunikacji Społecznej. Jak wspominał Kozłowski, w tym celu ośmioro fundatorów „wyciągnęło z kieszeni u notariusza jakieś symboliczne kwoty”.
Pismo na złe czasy
Powołanie fundacji było kontynuacją okrągłostołowych starań Kozłowskiego o budowę nowego ładu medialnego. Fundacja deklarowała staranie o uzyskanie odpowiednich pozwoleń na uruchomienie w Małopolsce radia, a także inne działania z zakresu radiofonii, telewizji i telefonii. Byłoby to wszystko może mało istotnym szczegółem w biografii Kozłowskiego, gdyby nie to, że radio, które wystartowało kilka miesięcy później i które zaczęło od retransmisji francuskich audycji, szybko przekształciło się w RMF – największą polską rozgłośnię radiową.
„Miałem wtedy biuro przy Rynku Głównym – wspominał Edward Nowak – spędzaliśmy z Krzysztofem wtedy dużo czasu tam – starając się o koncesję, goszcząc Francuzów, którzy pomagali nam rozpocząć działalność. Krzysztof w to wszystko był bardzo zaangażowany”.
Nowe czasy dawały nowe możliwości, rodziły się nowe projekty – zabrakło jednak czasu, by wszystkiego doglądać, o wszystkim pomyśleć. Właśnie w chwili triumfu zaczęły kiełkować przyszłe problemy. Kozłowski potem powiedział:
„»Tygodnik Powszechny« jest pismem na złe czasy. Tak był pomyślany i tak to było realizowane. W efekcie to, co jest dobre dla Polski, jest fatalne dla pisma, i na odwrót. Taki paradoks”.
—
Śródtytuły od redakcji.