Jeden z rozdziałów Christina Lamb rozpoczyna słowami: „wiele osób po raz pierwszy usłyszało o gwałcie jako narzędziu wojny w latach dziewięćdziesiątych, podczas walk w Bośni”. Jednak do wielu nawet i ta informacja nie dotarła. A przecież Bośnia była kolejnym z haniebnych punktów na mapie świata, którym ten z pełną świadomością zdarzeń nie pomógł.
Podobnie pisze Lamb o swoich młodzieńczych doświadczeniach z tą wiedzą, próżno doszukując się jej w szkolnych lekcji historii. Może stąd to zainteresowanie tematem? Pewnie między innymi.
I jeszcze dlatego, że jako korespondentka wojenna wie jak istotne jest to, by świat wiedział więcej, że w tym dramacie kobiet świata trzeba działać w skali światowej, nie zrzucając odpowiedzialności na ludzi dobrej woli, których jak widać ciągle jest za mało.
Tymczasem gwałt jest narzędziem opresyjnym tak starym, jak świat. Już Biblia w opisach bitew Izraelitów pokazuje zbrodnię i gwałt jako takie: „Jeśli wyruszysz na wojnę z wrogami (…) a ujrzysz między jeńcami kobietę o pięknym wyglądzie, i pokochasz ją – możesz ją sobie wziąć za żonę (…) pójdziesz do niej, zostaniesz jej mężem”. To z Księgi Powtórzonego Prawa. Już wtedy nikt nie pytał kobiety o zdanie, tym bardziej szokujące, że niewiele w tej kwestii się zmieniło.
Jest gwałt jednocześnie najbardziej dostępnym narzędziem zbrodni, przenikającym całe atakowane przez wroga społeczeństwo. Jego ślad niesie się przez pokolenia, czyniąc z tych, którzy doświadczyli gwałtu — bezpośrednio i pośrednio — na zawsze skrzywdzonych i słabszych.
Lamb napisała książkę, by uzmysłowić światu, jak niszczycielski jest najstarszy oręż. Jego siła rażenia wykorzystuje słabość ofiar, czyniąc z nich wyrzutki społeczeństwa, niszcząc całe rodziny, wraz z dziećmi, które rodzą się w jego wyniku, by ponieść ten ciężar w życie – swoje i matek. Jak pisze też Lamb gwałt “zmienia dziewczynki w wyrzutków pragnących, by ich życie się skończyło, choć jeszcze nie zaczęło się na dobre.”
I nie ma jednej najgorszej opowieści w tej książce (a jest ich ponad piętnaście!), bo każda kolejna, choć czasem cofająca się bardzo w przeszłość, jest dopełnieniem okrucieństwa świata. Nie ma gorszej zbrodni, niż wykorzystanie słabości niewinnej ofiary. “Nasze ciała, ich pole bitwy” jest zapisem szokującej podróży przez Afrykę, Azję, Europę i Amerykę Południową. Lamb zagląda w niej do najbardziej mrocznych miejsc, odkrywając okrutną prawdę o tym, jak powszechne są gwałty za cichą zgodą międzynarodowych i krajowych instytucji sprawiedliwości.
W swoich podróżach spotyka „załamane kobiety o chudych, wiotkich ciałach”, które straciły całe rodziny, nie tylko w wyniku wojny, ale z powodu ich doświadczeń gwałtu. Naznaczone nim bywają często odrzucone nawet przez najbliższych. Stygmatyzowane rozwiązań szukają w pigułkach zapomnienia, które wymazują im pamięć. W próbach samobójczych także. Posądzanym o współpracę z Boko Haram (co oznacza “edukacja zakazana”) wmawia się „syndrom sztokholmski” i zdradę. Sprzedawane, kiedy znudzą się jednym oprawcom w ręce innych. Czasem tylko gorszych. Poniżane, oglądane niczym towar na targu. Będące świadkami krzywdy całych rodzin – synów, braci i ojców, tak samo jak one gwałconych i mordowanych. Tylko dlatego, że chciały się uczyć, że były kobietami. Jest ta książka krzykiem tych wszystkich, które wołają o pomoc, o prawo do życia. I ich historii nie znajdziemy w podręcznikach.
„Nasze ciała, ich pole bitwy” obejmuje kilka dekad doświadczeń gwałtu. Korzysta więc Lamb z archiwów, rozmawia ze starszymi już kobietami (a więc tymi, które gwałt poniosły) dowodząc tym samym siły jego rażenia. Swoje historie Christinie Lamb opowiedziały między innymi Jazydki, nigeryjskie uczennice uprowadzone przez Boko Haram, japońskie niewolnice seksualne czy muzułmanki gwałcone przez bośniackich Serbów i kobiety z plemienia Tutsi, krzywdzone przez Hutu w czasie ludobójstwa w Rwandzie. Pomimo wstrząsających treści z książki jednak bije siła kobiet, które przeżyły i zdecydowały się opowiedzieć światu swoją historię. Ocalałe, jak Lamb określa te, które przeszły przez piekło wieloletnich gwałtów. Tym samym pragnąc podkreślić ich hart ducha i wytrwałość. Często tą do walki z prawem, z obojętnością rządzących światem. Ale i tą, która pozwoliła im przetrwać piekło, którego końca nie przeżyło tak wiele kobiet.
Jeśli miałabym jeszcze bardziej unaocznić okrucieństwo wojny, jakie dotyka kobiet mogłabym podać w tym miejscu liczby zgwałconych w poszczególnych krajach kobiet. Ograniczę się do kilku, bo są to ilości, których człowiek nie jest w stanie zrozumieć przenosząc je na tragedię dziewczynek, córek, żon i matek: 250 tysięcy Rwanda, 60 tysięcy kraje byłej Jugosławii, całe wioski dziewczynek, internaty uczennic, pojedyncze słabe kobiety udające się po wodę, ciężarne, młode i stare, ładne i te, który uchodziły za mniej urodziwe. Ta broń nie wybiera, uderza w każdą i każdego.
Christina Lamb jest wojenną korespondentką Sunday Timesa, która w swojej pracy szczególnie oddaje głos kobietom. Relacjonuje wydarzenia z Afganistanu i Pakistanu. Jest też autorką głośnej “To ja, Malala” opisującej historię laureatki Pokojowej Nagrody Nobla Malali Yousafzai. Za “Nasze ciała, ich pole bitwy. Co wojna robi kobietom” otrzymała między innymi Nagrodę im. Witolda Pileckiego.
I choć „Nasze ciała, ich pole bitwy” jest okrutną opowieścią, bywa, że nie do zniesienia, to szczególnie teraz jest konieczną lekturą. By za kilkanaście lat nie opisano naszej obojętności w innej książce o gwałtach.