Święci to ludzie, jak każdy z nas. Kościół wyniósł ich na ołtarze, opromienił glorią, zamknął w złotych relikwiarzach i utrudnił w ten sposób dostrzeżenie ludzkiego wymiaru ich życia. Jakże trudno pisać o świętych bez popadania w hagiografię z jednej i imperatyw „odbrązawiania” z drugiej strony.
Dla ważnych postaci Kościoła, które odegrały istotną rolę także w sferze społecznej i politycznej, lepiej byłoby zapewne gdyby nie zostały zaliczone do grona błogosławionych i świętych. Te przydomki bowiem utrudniają bezstronną, krytyczną refleksję nad ich dorobkiem, zamykając nas w granicach nieomylności, którą objęty jest akt kanonizacji. Jakże katolik, wierny dogmatom swego Kościoła, może zastanawiać się nad poglądami, gestami i życiem świętych?
Wszak „Roma locuta, causa finita”, po kanonizacji nie ma już czego rozważać i kwestionować. W grze jest przecież dogmat o papieskiej nieomylności. Jeśli ktoś pomimo to zechce podjąć krytyczny namysł nad „świętymi”, skazuje się, choćby tego nie chciał, na rolę antyklerykała, stawiającego się poza wspólnotą Kościoła. Dlatego trochę żałuję, że kard. Stefan Wyszyński otrzymał status błogosławionego, co nie ma jeszcze wymiaru „nieomylności”, ale już utrudnia krytyczną refleksję o jego dorobku. Każdy interpretator życia, słów i gestów prymasa tysiąclecia, który czuje się członkiem Kościoła, będzie miał mniejszą swobodę refleksji i krytyki człowieka, który jest wszak „błogosławionym”, niedługo może „świętym”, jakże zatem go krytycznie oceniać?
Od dawna zakuwanie świętych w kształt pomników budziło wątpliwości. Jeśli mamy kogoś naśladować, czerpać nauki z czyjejś biografii, to musimy widzieć ów wzór, jako postać ludzką Czy można być człowiekiem bez ludzkich uczuć, humoru, ironii, dystansu, łagodnego uśmiechu? Nie, bez względu na to, co utrzymywałby ojciec Jorge z „Imienia Róży” Umberto Eco, ten który był pewien, że „Chrystus nigdy się nie śmiał”. Stefan Wyszyński w oficjalnej, kościelno – narodowo-państwowej narracji też się nigdy nie śmieje. Jest niezłomnym „prymasem tysiąclecia”, bezkompromisowym krytykiem systemu komunistycznego, „interrexem”, strzegącym tradycji narodowych. Hagiograficzne czytanki dla pobożnych wzmacniają tę jednostronną baśń, zubażając jednak zarazem obraz prymasa – męża stanu, człowieka, który rozumiał, kiedy należy pójść na kompromis, a kiedy powiedzieć „non possumus”.
Od wieków obraz świętych nabierał ludzkiego wymiaru dzięki „Kwiatkom”, opowieściom i anegdotom o ich słowach i czynach, które dotyczyły spraw ludzkich, „małych” i codziennych. Pierwszymi były „Kwiatki św. Franciszka”, spisane krótko po jego śmierci, zawierające proste, naiwne opowieści o słowach i czynach Świętego, które ukazują go jako bliskiego ludziom, zwierzętom i naturze, pełnego miłości i empatii wobec człowieka i świata. Później wielu z wyniesionych na ołtarze doczekało się takich „uczłowieczających” relacji. Teraz otrzymujemy „Kwiatki Stefana Wyszyńskiego”, spisane przez Marka Zająca i opublikowane przez Wydawnictwo WAM. To jest książka niewątpliwie potrzebna.
Dysponujemy już poważnymi biografiami Wyszyńskiego, choć ja wciąż czekam na taką, która nie wyszła spod pióra autora identyfikującego się z Kościołem, mamy szereg publikacji hagiograficzno – upamiętniających, albumów, zbiorów kazań etc. Większość z nich wszelako, buduje pomnik prymasa pozbawionego słabości, ale również odległego od ludzkich emocji. Książka Marka Zająca odbiega nieco od tego stereotypu. Autor, czerpiąc z wielu publikowanych źródeł, stara się pokazać prymasa w perspektywie ludzkiej, codziennej, nie tylko jako księcia Kościoła i męża stanu. Przytacza anegdoty, bon moty, komentarze, niekiedy krytyczne, czasem ironiczne.
Po lekturze poważnych biografii Ewy Czaczkowskiej i Andrzeja Micewskiego otrzymujemy relację, która dopełnia narrację oficjalną. Marek Zając zapewne nieco przesadza, pisząc: „odkryłem człowieka z krwi i kości. Obdarzonego niebanalnym charakterem i błyskotliwym refleksem, poczuciem humoru i talentem literackim. Stefan Wyszyński mówił i pisał soczystą, krwistą polszczyzną. A jego umiejętność konstruowania wartkich dialogów niemal nie ustępuje umiejętnościom hollywoodzkich scenarzystów.” Z tym Hollywoodem, to oczywista przesada, ale prymas doprawdy obdarzony był darem wielce krytycznej oceny rzeczywistości. Nie objawiało się to w homiliach, listach pasterskich i oficjalnych komunikatach, ale jeśli sięgniemy do bezcennego źródła, zapisków „pro memoria”, ujrzymy Stefana Wyszyńskiego bez pomnikowej perspektywy.
Marek Zając dość rzadko odwołuje się do tych zapisków, to zrozumiałe, przecież dopiero ostatnio ukazują się ich kolejne tomy. Mam jednak wrażenie, że wszystko co napisano o prymasie bez uwzględnienia tego źródła pozostaje ułomne, pozbawione perspektywy osobistej, nieograniczonej sprawowanym urzędem. Przeczytałem w ostatnich miesiącach wszystkie, opublikowane dotąd, tomy „Pro memoria” i jestem przekonany, że formuła „Kwiatków” może być w pełni wartościowa dopiero wtedy, gdy uwzględnimy to, co Prymas pisał „do szuflady”, eksponując uczucia osobiste.
„Kwiatki” św. Franciszka są urocze, pełne ewangelicznej prostoty, takie, jakimi był ich autor. „Kwiatki” Prymasa to coś innego. Ich bohater nie jest chrześcijańskim freakiem, walczącym, aby ze swym rewolucyjnym przekazem wejść do wnętrza Kościoła, to członek hierarchii, nieufny wobec radykalnych programów reformatorskich. Tak, był synem wiejskiego organisty, nie miał sentymentu do szlacheckiego, ziemiańskiego stylu życia. Mało znany jest fakt, że krótko przed wybuchem drugiej wojny księdza Wyszyńskiego dotknął… czasowy zakaz wygłaszania kazań.
Stało się tak na skutek donosu do biskupa Karola Radońskiego, jakoby ksiądz profesor Wyszyński mówił i zachowywał się skandalicznie, gdyż wzywał do reformy rolnej. Po mszy, na uroczystym obiedzie jeden z ziemian nie bez złośliwości skomentował:– No, gdybyśmy tak postąpili, jak dziś nam radził na kazaniu ksiądz profesor, to byśmy poszli z torbami. Na to ksiądz Wyszyński odpalił: „I tak pójdziecie.” Nigdy nie miał sentymentu dla „klas posiadających”, nie uważał ich statusu za godny zachowania. Już po wojnie mówił: „Cokolwiek przyniesie przyszłość, trzeba pamiętać, że cały szereg tzw. zdobyczy społecznych ma charakter stałych zdobyczy. Do nich zaliczam przejęcie na własność społeczną ciężkiego przemysłu i wielkiej własności rolnej. Kościół w Polsce nie będzie walczył o zwrot swoich majątków rolnych, sam też nie upomni się o swoje folwarki…”.
To nie wywłaszczenie wielkiej własności ziemskiej było dla syna organisty z Zuzeli rzeczywistą niesprawiedliwością, to nie BZ-ci (byli ziemianie) pozostawali szczególnym przedmiotem jego troski. Lud, jego wiara, przywiązanie do tradycji i zwyczaju, pozostawały gwarantem utrzymania polskiej katolickiej tożsamości. Tytuły, urodzenie, przynależność do określonych sfer nigdy nie były dlań ważne, gdy mierzył wartość człowieka. Nie w arystokracji, ani dworkowej szlachcie widział szansę na utrzymanie ducha polskiego. „Pewnego dnia odwiedził mnie hrabia Emeryk Czapski, kawaler maltański, przybrany we wszelkie insygnia swej godności. „Ofiaruje mi godność rycerza. Dziękuję, proszę by zgłosił się za rok. Zajął mi dużo bardzo cennego czasu”, notował prymas podczas swej rzymskiej wizyty w 1957 r. Tytuły, ordery, koligacje nie robiły na nim żadnego wrażenia.
Stefan Wyszyński nie był postacią prostą, jednoznaczną, poddającą się ocenie hagiograficznej, albo modnie antyklerykalnej. „Kwiatki” Marka Zająca, pokazują ludzką twarz Prymasa. Wiele tu anegdot wywołujących ciepły uśmiech, rozrzedzających pełną nabożnej celebry atmosferę, która dziś go spowija. Ukazuje nam się prymas, jak człowiek dowcipny, wrażliwy, empatyczny, pełen tolerancji także dla swoich przeciwników.
Czy to jest obraz całkiem prawdziwy? Cóż, „Kwiatki” mają kreślić właśnie taki wizerunek, doskonale sprawdzą się zapewne się jako materiał do kazań, hagiograficznych tekstów i umoralniających czytanek. Rzeczywistość bywała bardziej złożona. Wystarczy dokładnie i wnikliwie przeanalizować prymasowskie zapiski „pro memoria”, abyśmy ujrzeli człowieka krytycznego, niekiedy pełnego resentymentu, uczulonego na punkcie godności swego urzędu, bynajmniej nie wielce wyrozumiałego.
Prymas Wyszyński, człowiek inteligentny, wyrastający ponad swe otoczenie, nie był typem franciszkowego „brata mniejszego”, wymagał i oceniał świat oraz ludzi w sposób ostry, niekiedy pełen ironii. Formuła „Kwiatków” z natury gubi ten wymiar osobowości prymasa, kreuje obraz ciepły, łagodny, wyrozumiały. Przywołuje postać Świętego z Asyżu głoszącego kazanie do ptaków. Mimo wysiłku Marka Zająca, nie jest to pełny obraz błogosławionego kard. Stefana Wyszyńskiego.
Kwiatki Stefana Wyszyńskiego
Marek Zając
Wydawnictwo WAM 2021