Francuska antropolożka, Nastassja Martin, w swoich badaniach skupia się na autochtonicznej ludności, między innymi Ewenów i Itelmenów zamieszkujących Syberię. To tam, w 2015 roku, zdobywając szczyt wulkanu zostaje zaatakowana przez niedźwiedzia. Najpewniej to ursus arctos beringianus - niedźwiedź kamczacki, drugi co do wielkości, około dziesięć razy cięższy od zaatakowanej kobiety. Pod wpływem tamtych wydarzeń powstaje "Uwierz w bestie".
Książka jest połączeniem eseju i dziennika, filozoficznych i psychologicznych rozważań po zdarzeniu. Ten pierwszy wynika z późniejszych, po ataku przeżyć autorki, które sama nazywa raczej narodzinami niż śmiercią. Pozostałe fragmenty są zapisem zarówno samego zdarzenia, jak i powracających nieustannie po nim powidoków. Niezależnie od tego, co kierowało Martin, jej książka, mimo wyraźnego wydźwięku naukowego wynikającego z doświadczenia antropolożki, ma również głęboką literacką wartość.
Później jeszcze Martin notując, że tamto spotkanie niedźwiedzia i kobiety było implozją granic między ludzkim i zwierzęcym światem, dowiedzie, że jest jej książka także literackim odbiciem animalistycznej duszy w oczach zwierząt.
Właśnie na odczuciach przede wszystkim zbudowana jest "Uwierz w bestie". Bowiem spotkanie z niedźwiedziem i jego atak, mające dla Martin przede wszystkim skutki fizyczne, przyczyniły się także do narodzin niewidzialnej, lecz mocno odczuwalnej więzi ze zwierzęcym światem.
I jak się okazuje, to nie cierpienia doznane podczas ataku i wielomiesięcznego leczenia jego skutków są dla Martin najtrudniejsze, ale swego rodzaju napiętnowanie, wynikające ze spotkania z niedźwiedziem. To ono później okaże się nieznośne, zmieniające ją na trwale w innego człowieka. Stając się bardziej czułą na świat zwierząt, będzie nim jednocześnie wystraszona. Nie powstrzyma jej to od fascynacji, która będzie popychać Martin do mentalnej łączności ze swoim zwierzęcym oprawcą, do nieustannej rekonstrukcji tamtego spotkania.
Książka, która pierwotnie miała być czymś na kształt wspomnianego dziennika, mającego terapeutyczne założenie, stała się swego rodzaju analizą spotkania z niedźwiedziem, szukaniem jego początków i ewentualnych możliwości powrotu do niego. Martin pisze ją zdaje się po to, by zrozumieć motywację zwierzęcia. Czasem nawet, jakby tłumacząc jego zachowanie, siebie obwinia za atak. Kiedy na pewnym etapie zaczyna zastanawiać się, czy niedźwiedź żyje, albo co teraz czuje, w czytelny sposób pokazuje swój silny z nim związek.
Tam, gdzie czuje się najlepiej, czyli na kamczackich wioskach, w oczach jedynych jest godną podziwu ofiarą ataku groźnej zwierzyny, dla innych naznaczoną przez spotkanie niedźwiedzia, przez co niebezpieczną, bo przyciągającą je miedką. Inni zwą ją matuchą, czyli niedźwiedzicą. W końcu któż inny byłby w stanie przeżyć taki atak. Tylko ktoś z niedźwiedziem blisko spokrewniony, noszący w sobie jego alter.
Czy to przez te określenia, czy też może sny, które nawiedzają ją każdej nocy, sama napisze w tej części książki, która przypomina dziennik, że w jej ciele od zdarzenia spotykają się byty wielorakie. Jest człowiekiem, antropologiem i pragnącą spotkania z niedźwiedziem. Wreszcie jest gdzieś w głębi nawet samym niedźwiedziem. Sprawia to coś nieuchwytnego, co niedźwiedź, wraz ze swoim DNA zostawił w jej ciele. I nie wiem, czy sprawia to antropologiczna specjalizacja Martin, jaką jest animizm, czy też pogląd o duszy zwierząt ugruntował się u niej po spotkaniu z przedstawicielem jednej z nie - ludzkich istot. Wiem jednak, jako czytelnik jej książki, że tamto spotkanie miało ukryty cel. I myślę, że było nim odnalezienie i zajrzenie w głąb zwierzęcych dusz.