Recenzja książki ks. Grzegorza Strzelczyka, Ćwiczenia z odwagi. Wędrując przez nasze lęki, Kraków 2022, Znak. ss. 221.
W czasach, gdy żyjemy coraz szybciej, w ciągłym stresie, gdy wielu ludzi nie radzi sobie z własnymi lękami i popada w depresje, a konsultacja ze specjalistą graniczy z cudem, publikacja mierząca się z problemem lęków wydaje się być odpowiedzą na potrzeby czasów. Dom, szkoła, praca, media społecznościowe, relacje w których żyjemy, całe nasze życie jest naznaczone różnego rodzaju lękami.
„Ćwiczenia z odwagi”, to tytuł książki ks. Grzegorza Strzelczyka, którą proponuje nam wydawnictwo Znak. Gdyby chcieć w jednym zdaniu zamknąć jej treść, to myślę, że książka ta jest próbą odpowiedzi na pytanie: jak moderować lęk, aby stał się sprzymierzeńcem, a nie wrogiem (zob. s. 20). Fakt zmierzenia się z naszymi lękami, próba ich oswojenia i zracjonalizowania, jest pierwszym krokiem ćwiczenia odwagi.
Świeżość farby drukarskiej oraz wzmianki o bieżących wydarzeniach (Covid 19, zajścia na polsko-białoruskiej granicy) zdradzają, że książka właśnie wyszła spod pióra Autora. Jej świeżość jest też wynikiem starań redakcji, która postarała się o „ekologiczną” pełną zieleni, miłą estetycznie oprawę. Próba radzenia sobie z lękami, z tym co zatruwa naszą sferę psychiczną, to też ekologia, tyle, że dotyczącą sfery ducha.
Ks. Strzelczyk jest uznanym dogmatykiem, akademikiem, duszpasterzem, rekolekcjonistą, proboszczem parafii w Tychach i właśnie na tym polu mierzy się z problemem lęków. Książka ta wyrasta z pytania o to, co objawienie biblijne komunikuje nam w tej sprawie. Już z pierwszych jej stron możemy się przekonać, że doświadczenie ludzi wiary zapisane w Biblii może nam wiele powiedzieć na temat lęku, strachu, bojaźni. Faktycznie Biblia zna szerszy wachlarz stanów lękowych, wiele razy mówi również o trwodze i przerażeniu. Ciekawe, jakie są odcienie znaczeniowe poszczególnych pojęć? Być może moglibyśmy się jeszcze wiele o sobie dowiedzieć, analizując każde z nich.
„Przestraszyłem się”
Na samym początku Księgi Rodzaju napotykamy wyznanie Adama: „przestraszyłem się” (Rdz 3,10). Lęk jest wpisany w ludzką egzystencję. Od strony ewolucyjnej mamy do czynienia z lękiem o byt, o przetrwanie, który przekłada się na szereg prozaicznych pytań, jak choćby o to, czy wystarczy do pierwszego?
Autor rozróżnia pomiędzy strachem, który jest wywołany czymś nagłym, jakimś bezpośrednim zagrożeniem, na który reagujemy odruchowo, a lękiem który wywołuje zagrożenie wyobrażone w związku z sytuacją, w której się znajdujemy lub tym, co nas czeka. Zachęca, aby sporządzić swoją własną listę lęków i z nimi się zmierzyć. Książka ma stanowić swego rodzaju przewodnik po lękach i pomoc w radzeniu sobie z nimi. Wśród nich są takie, które być może wymagają pomocy specjalisty. W książce nie znajdziemy porad stricte psychologicznych. Ks. Strzelczyk nie wchodzi w nie swoje buty- psychologa lub psychiatry.
Strach to nic innego, jak sygnał dla rozumu o prawdziwych lub pozornych zagrożeniach. Jako sygnał spełnia niezwykle pozytywną rolę i jest naszym sprzymierzeńcem. Źle się dzieje wówczas, gdy strach pozostanie niekontrolowany przez rozum lub gdy rozum odmówi nam realnej pomocy. Jak mówi stare powiedzenie, gdy rozum śpi, budzą się demony.
Świeżość tej książki polega również na tym, że jest to niezwykle rzadka próba, zwłaszcza na polskim rynku księgarskim, aby zmierzyć się z problematyką na styku psychologii i wiary. Nie można w tym miejscu uciec od pytania, czy w sytuacjach lęku, zamiast zwrócić się po pomoc do tak uznanego narzędzia, jakim jest dzisiaj psychologia, jest sens sięgać do Biblii?
Rozwój nauk psychologicznych w ostatnich dziesięcioleciach jest niezwykły. Jest to nowoczesna dyscyplina, która z powodzeniem służy człowiekowi. Zna również swoje ograniczenia wynikające choćby z faktu, że umysł ludzki pozostaje wciąż ogromną zagadką. Zaletą książki jest fakt, że nie próbuje konkurować z psychologią, nie jest to również jakaś parapsychologia. Autor konsekwentnie porusza się na swoim obszarze, a wycieczki w stronę np. teorii ewolucji czy neurobiologii mają tylko za zadanie uświadomić, że na problem lęków można spojrzeć w perspektywie wielu dziedzin wiedzy. Ograniczenia i pytania, przed którymi stoi nauka nie stanowią również dla ks. Strzelczyka luki, którą chce zapełnić odpowiedzią płynącą z wiary.
Należy pamiętać, że Biblia jest nie tylko zapisem objawiającego się Boga, ale również zapisem ludzkich doświadczeń, w tym lęku i strachu. Ale też należy dodać, że Bóg mówi do nas właśnie poprzez różne doświadczenia ludzkie – przez człowieka. Miejsca, w których jest mowa o lękach stają się szczególnym przedmiotem analizy ze strony ks. Strzelczyka. Biblijne zapisy doświadczeń przeżywania lęku (lęk Adama zob. Rdz 3,10, lęk Jezusa w Ogrójcu zob. Mk 14,33) stanowią dla niego przyczynek do odpowiedzi na nasze problemy i stany lękowe, bez traktowania Biblii jako podręcznika psychologii.
Grzech i lęk
Grzech jest kategorią teologiczną, lęk psychologiczną. Miejscem, w którym się schodzą i oddziałują na siebie jest człowiek. Grzech, jeżeli nie zostanie wyjaśniony w swoim egzystencjalnym znaczeniu, niewiele może wnieść do wyjaśnienia lęku. Szkoda, że ks. Strzelczyk nie pokusił się o bardziej wnikliwą analizę grzechu, skoro stwierdza, że „grzech sprawia, że patrzymy na Boga jak na zagrożenie” (s. 30). Autor słusznie wskazuje na grzech jako źródło lęku. Nie znajdziemy jednak odpowiedzi na pytanie, dlaczego tak się dzieje? Jaki mechanizm za tym się kryje?
Wyznanie Adama, jako reakcja na obecność Boga: ”przestraszyłem się, bo jestem nagi” (Rdz 3, 10), wyraża uniwersalne doświadczenie lęku przed ograniczeniami wypływającymi z naszej ludzkiej kondycji. Mityczne opowiadanie biblijne wyraża przekonanie, że dopóki człowiek jest w relacji z Bogiem, mimo że jego kondycja ludzka jest tak samo ograniczona, nie odczuwa lęku jako niszczącej siły. Ograniczenia stają się źródłem silnego lęku, popychającego do grzechu wówczas, gdy wobec nich pozostaje sam. Gdy subiektywnie stwierdza, że nie ma oparcia ani w drugim człowieku, ani w Bogu. Dopóki druga osoba – Ewa dla Adama – jest przeżywana jako dar i uzupełnienie, dopóki są sobie dani jako pomoc, ich miłość absorbuje lęk (zob. 1 J 4,18). Lęk pojawia się jako siła destrukcyjna, gdy drugi jawi się jako rywal, przeciwnik. Tak właśnie człowiek zobaczył Boga w dialogu z wężem (projekcja własnych lęków?). Bóg został ukazany jako zazdrosny bożek, który zostawił coś tylko dla siebie, a co stało się przedmiotem ludzkiego pożądania jako remedium na lęk. Ostatecznie człowiek ulega pokusie, aby „być jak Bóg” (por. Rdz 3, 4-5). Ta nowa możliwość bytowania miałaby służyć za listek figowy przykrywający nagość i poczucie wstydu wynikające z własnych ograniczeń. Tymczasem obnaża nasze ograniczenia, a zerwane relacje potęgują poczucie samotności i lęku. Grzech to forma samozakłamania i braku akceptacji swoich ograniczeń, a co za tym idzie uzurpacji, aby przekroczyć swoje ograniczenia i na drodze buntu być kimś więcej, kim się w rzeczywistości nie jest. Wciąż wstydzimy się swoich słabości, lękamy swoich ograniczeń i wciąż stajemy wobec tej samej pokusy. Adam, to każdy z nas, po prostu człowiek, a opowiadanie biblijne choć nigdy nie miało miejsca, obowiązuje zawsze.
Ten pierwotny lęk dotyczy również konsekwencji wypływających z własnych decyzji (czy aby dobrze zrobiłem, czy dobrze wybrałem). Wiedza o dobru i złu powinna wzmacniać w człowieku czujność i łączyć się z poczuciem odpowiedzialności. Lęk sprawia, że człowiek przerzuca odpowiedzialność i winę za swoje niepowodzenia na innych: „Niewiasta, którą postawiłeś przy mnie, dała mi owoc z tego drzewa i zjadłem” (Rdz 3,12), a ostatecznie na Boga, gdyż w myśleniu religijnym, to On stoi za wszystkim (to Ty ją „postawiłeś przy mnie”). Z trudem godzimy się z porażką.
Lęk przed drugim człowiekiem i przed Bogiem jest głęboko wpisany w nas. Z tym tematem mierzy się ks. Strzelczyk, gdy pisze o lęku w relacji do Boga i do drugiego człowieka, a wreszcie o lęku w relacji do świata.
Pytanie o adresatów
Czytając książkę wciąż miałem wrażenie, że nie jest pisana do mnie i o mnie. Faktycznie na końcu książki wydawca umieścił informację, że książka powstała jako zapis rekolekcji, jakie ks. Strzelczyk wygłosił do kleryków seminarium w Lublinie. Przykłady wzięte z życia seminarzysty, księdza, wykładowcy, proboszcza, których zaletą jest, że są autentyczne i zwykle dobrze ilustrujące omawiany problem, nijak się mają do moich doświadczeń. Ktoś, kto żyje w małżeństwie i rodzinie, owszem może odnaleźć się w pojęciu wspólnoty, którego Autor często używa. Poza jednym wyjątkiem (s. 152) nie znajdziemy tu takich pojęć jak żona, mąż, dzieci, rodzice, przyjaciele, a to przecież w tych relacjach kotłuje się nasze życie.
Adresatami w sposób naturalny są seminarzyści, księża, zakonnicy żyjący we wspólnotach. Ci z łatwością odnajdą się w lękach i przykładach Autora. Inne osoby mogą mieć z tym pewną trudność. Oczywiście lęk proboszcza o to, czy wystarczy węgla lub wykładowcy, czy dobrze wypadnie, jest tak naprawdę ilustracją lęków, które dotyczą nas wszystkich. Stąd decyzję pozostawiam czytelnikom.
Sprostowania
Błąd w postaci niewłaściwego numeru rozdziału cytowanego teksu (zob. s. 176, jest Mt 3,43-45, a powinno być Mt 5,43-45) należy do mało istotnych chochlików edytorskich. Na pewno przeszedłby niezauważony, gdyby nie interpretacja cytowanego tekstu przez Autora, z którą nie mogę się zgodzić. Ks. Strzelczyk słowa: „nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził” (Mt 5,43b) uzupełnia wyjaśnieniem, że tak właśnie „mówiło stare Prawo”. Jeżeli przez „stare Prawo” ks. Strzelczyk miał na myśli Stary Testament lub Torę, a chyba nie da się tego inaczej wyjaśnić, to należy stwierdzić, że tak nie mówiło stare Prawo.
W Pierwszym Testamencie nigdzie nie znajdziemy takich słów. Owszem pisma starotestamentalne wiele mają do powiedzenia na temat wrogów, ale nie to, że należy ich nienawidzić. Jak wyjaśnia przypis w Biblii Tysiąclecia, chodzi o nakaz obowiązujący w sekcie w Qumran. Faktycznie w Regule Zrzeszenia czytamy, że należy “Miłować wszystkich Synów Światłości (…), a nienawidzić w pomście Bożej wszystkich Synów Ciemności” (1QS). Gdy Jezus mówi, „słyszeliście, że powiedziano (…) nieprzyjaciela swego będziesz nienawidził” nie powołuje się zatem na Prawo, ale na naukę qumrańczyków, która w czasie okupacji rzymskiej najwyraźniej znajdowała posłuch, ale jak się zdaje nie do końca była właściwe zrozumiana. W każdym razie stanowiła asumpt dla Jezusowego pouczenia na temat miłości nieprzyjaciół.
Gdy Jezus swoim naśladowcom stawia warunek: „Jeśli kto przychodzi do Mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może być moim uczniem” (Łk 14,26), dobrze sobie zdajemy sprawę, że chodzi raczej o właściwą hierarchię wartości, a nie o nienawiść jako taką.
To, że ksiądz nie jest specjalistą od nienawiści to mu się chwali, gorzej gdy przeciwstawia Pierwszy Testament temu Drugiemu. Oba wszak pochodzą od tego samego Boga. Nowością, jaką przynosi nam Nowy Testament nie jest przykazanie miłości bliźniego, a nawet odrzucenie nienawiści w relacjach międzyludzkich, ale Dobra Nowina o bliskości Królestwa Bożego. Wbrew pozorom jest to temat, który wiele ma wspólnego z naszymi lękami i z ćwiczeniem z odwagi. Ale jest to już temat na inną opowieść.