Mit oblężonej twierdzy na peryferiach świata dyplomacji

Zawarta po victorii Jana III Sobieskiego pod Wiedniem w 1683 r. Liga Święta była ostatnią aktywnością Rzeczypospolitej Obojga Narodów na arenie europejskiej dyplomacji. Państwo polsko-litewskie po raz ostatni wystąpiło – obok Państwa Kościelnego, Wenecji, Austrii i Rosji – jako liczące się, współdecydujące o losach kontynentu mocarstwo. Wojna koalicji z Turcją ślimaczyła się przez niespełna dwie dekady, by zakończyć się w 1699 r. pokojem karłowickim. Podhajeckie zwycięstwo hetmana Jabłonowskiego było schyłkowym przebłyskiem militarnej chwały rycerstwa znad Wisły, Niemna i Dniepru.

W pierwszej połowie XVIII stulecia w naszej części Europy nastąpiła zmiana koncertu mocarstw. Rzeczpospolita i Imperium Osmańskie odchodziły do lamusa historii jako państwa nie potrafiące sprostać reformom wewnętrznym, tak by stworzyć silne organizmy polityczne, zdolne do szybkiego reagowania na arenie międzynarodowej. Jeśli przedsiębrano próby reform, były one spóźnione i niewystarczające. Nic więc dziwnego, że obie monarchie – choć w różnym przedziale czasowym – zniknęły z areny dziejów.

Habsburgowie zaczęli spajać swoje środkowoeuropejskie posiadłości, tworząc za Marii Teresy i Józefa II silną, scentralizowaną monarchię naddunajską. Powstałe z nowym wiekiem Królestwo Prus, oparte na idei oświeconej monarchii absolutnej, stało się najpierw lokalnym, potem kontynentalnym mocarstwem. Reformy Piotra I, a potem Katarzyny II uczyniły z Rosji państwo nie tylko sprawnie zarządzane, zdolne podporządkować petersburskiemu ośrodkowi władzy rozległe przestrzenie imperium z jego różnorodnością etniczną, religijną i kulturową. Raz stawszy się globalną potęgą Rosja już nigdy nią być nie przestała. Do mocarstw słabnących w pierwszej połowie XVIII w. zaliczyć należałoby także i Szwecję, pokonaną pod Połtawą przez wymusztrowane na zachodni wzór pułki Piotra Wielkiego.

W tej sytuacji słabnąca Rzeczpospolita stawała się bardziej przedmiotem niż podmiotem polityki  międzynarodowej. W czasach saskich nie zdołała wytworzyć nowoczesnej dyplomacji. Jeszcze August II Wettyn próbował ją uaktywnić, poprzez wciągnięcie – u boku Rosji – w wojnę północną, obiecując szlachcie Inflanty szwedzkie. Czym się to skończyło, dobrze wiemy: jedni poszli do Sasa, drudzy do Lasa. Swary, waśnie, rokosze, „liberum veto”, postępująca inercja instytucji państwa i sądownictwa.

Dlaczego o tym piszę? Niepokoi mnie bowiem trwająca od kilku już dobrych lat rezygnacja naszego kraju z aktywności na arenie europejskiej, a także – na miarę naszych skromnych możliwości – globalnej polityki. Zamiast, jak to było od 1989 r., uczestniczyć w głównym nurcie przemian, schodzimy na peryferia międzynarodowych relacji. Obecna polska władza może poszczycić się takimi „sukcesami” jak: stanie przy Donaldzie Trumpie dłużej niż sami jego koledzy Republikanie, budowanie miazmatów mocarstwowych złudzeń w rodzaju przewodnictwa w Trójmorzu czy zawieranie w PE dość kuriozalnego przymierza z eurosceptykami. A przy okazji potrafi skutecznie rozwalać dotychczas niekwestionowaną polską rację stanu: silną pozycję w Unii Europejskiej i sojusz z USA. Przecież to naczynia połączone, które wyznaczać powinny aktywność Polski na arenie międzynarodowej. Warszawę wzmacniają w Brukseli dobre relacje z Waszyngtonem i „vice versa”: mocna pozycja w Unii wpływa na faktyczną siłę naszego sojuszu z północnoamerykańską republiką.

Czy ktoś jeszcze dziś pamięta o ważnej roli jaką – w nie tak zamierzchłych czasach – odgrywały porozumienia regionalne: Trójkąt Weimarski (francusko-niemiecko-polskie serce Europy) i Grupa Wyszehradzka? I co z tego zostało? Antyniemieckie fobie? Pouczanie Francuzów, jak jeść widelcem? Turów? A nie tak dawno przecież dwa – spośród trzech – najważniejszych stanowisk unijnych było piastowane przez naszych rodaków. A również nie tak dawno byliśmy dla innych wzorem demokratycznych przemian, konsekwentnymi budowniczymi państwa prawa. I to niezależnie czy akurat rządziła prawica, lewica czy liberałowie. Były czasy nie tak dawne, gdy skutecznie uczestniczyliśmy w rozwiązywaniu międzynarodowych konfliktów. Ba, polityka wschodnia UE była wyznaczana w dużej mierze przez Polskę. Przypomnijmy sobie rolę jaką odegrał Aleksander Kwaśniewski w czasie ukraińskiej Pomarańczowej Rewolucji, autorytet jaki musiał mieć Lech Kaczyński, by zjednoczyć przywódców naszej części Europy w obronie Gruzji czy znaczenie Donalda Tuska w umiędzynarodowieniu Majdanu.

Gdzie są teraz niegdysiejsze śniegi? W obecnym konflikcie z Białorusią prawicowy rząd nie potrafi rozgraniczyć dwóch problemów, które należy rozwiązać: wymogu udzielenia pomocy humanitarnej pukającym do bram bogatej północy imigrantom z koniecznością obrony polskich i unijnych granic. Polityka międzynarodowa stała się zakładniczką już nie tyle polityki wewnętrznej, co partyjnej. Słupki poparcia i rozgrywki frakcji wszelakich okazują się dużo ważniejsze od imperatywu niesienia pomocy Bliźniemu, przy jednoczesnym dbaniu o bezpieczeństwo własne. Przesunięcie na granicę tych kilkudziesięciu czołgów i transporterów z żołnierzami może mieć wymiar propagandowy, a nawet (częściowo) odstraszający, ale sytuacji nie rozwiąże. Podobnie nieludzkie traktowanie uchodźców przez Straż Graniczną czy zakuwanie w kajdanki i znieważanie dziennikarzy przez wojsko. Jakże to prężenie muskułów i slogany o obronie granic przypominają sanacyjne hasło o nieoddawaniu guzika? I co z tego wyszło? Wstyd i sromota.

Obyśmy teraz byli mądrzejsi i nie marginalizowali się w polityce zagranicznej. Oto Łukaszenka z Putinem świadomie eskalują konflikt na granicy. A polski rząd zdaje się być całkowicie bezradny. Jedyne na co go stać to pokaz siły i militaryzacja języka. Tak, ten pierwszy jest w stanie – na chwilę – powstrzymać koczujących, spychanych przez białoruskich funkcjonariuszy ku granicznym zasiekom. Tak, propaganda siłowych rozwiązań może – znów na czas jakiś – skonsolidować wokół rządzących część społeczeństwa, podnieść słupki poparcia, a nawet odwrócić uwagę od problemów wewnętrznych: bezradności wobec pandemii, niszczenia państwa prawa, protestów #Anijednejwięcej czy wzrostu inflacji, połączonej z coraz bardziej widoczną drożyzną. Ale czyż w podobnym celu, przykrycia problemów wewnętrznych, nie wszczynają już niemalże cyklicznie burd satrapowie z Mińska i Moskwy? To prawda, że obecny kryzys uchodźczy na wschodniej flance UE jest sztucznie przez nich podsycany. Ale nie łudźmy się, oni tylko wykorzystują geopolityczne zjawisko. Nie żyjemy już w bezpiecznym świecie liberalnej enklawy z utopii Fukuyamy; skrzywdzeni i poniżeni z południa pukają do bram sytych i zadowolonych. I musimy się na nich przygotować: mentalnie oraz strukturalnie. Zamiast zamiatania problemu pod dywan poprzez „push upy”, połączone ze sloganami o nowym „ante murales”, lepiej zastanowić się jak przynajmniej część z tych – niezbyt oczekiwanych – gości przygarnąć tak, by stając się częścią naszego społeczeństwa, przyczyniali się do budowania wspólnego już domu, któremu na imię Polska. Domu położonemu na wspólnym osiedlu, któremu na imię Zjednoczona Europa.

A co obecna sytuacja ma wspólnego z czasami saskimi? Śmiem twierdzić, że sporo. Gdy zmieniały się reguły międzynarodowej gry, nasz ówczesny naród polityczny nie chciał tego zauważyć. Kontusze, pasy słuckie i pawie pióra przy czapkach; obrona tradycyjnych wartości z „liberum veto” na czele, nietolerancją i zaściankowym już katolicyzmem – skutecznie zakrzykiwały wszelkie „głosy wolne i wolność ubezpieczające”, nawołujące do koniecznych zmian: kulturowych i ustrojowych. Zwolennicy Sasa i Lasa do gardeł sobie skakali, wewnętrzne gierki uważając za istotniejsze od wielkich przemian, które na arenie międzynarodowej się dokonywały. I rezultat był taki, że po tej świetnej ongiś Rzeczypospolitej wojska szwedzkie, rosyjskie i saskie swobodnie sobie hulały. A strojna husaria to już tylko na weselach i pogrzebach orlimi piórami szumiała, bo z pól bitewnych w popłochu rejterowała. Jak dzisiaj polska dyplomacja. W polityce międzynarodowej w gruncie rzeczy niewiele reguł obowiązuje, ale jedna na pewno: ciągle obrażających się (i w gruncie rzeczy gardzących innymi) głosu niewielu słucha.

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas:

Facebook
Twitter
LinkedIn
Pinterest

Działamy dzięki Tobie! Wesprzyj nas!