Rozdział „Kościół otwarty dla osób homoseksualnych”, jeden z pominiętych we wspólnym omawianiu kolejnych rozdziałów książki „Uczestniczyć w losie Drugiego. Rozmowy o etyce, Kościele i świecie” wart jest skomentowania.
W rozdziale tym autorzy prezentują katechizmowe nauczanie o homoseksualizmie, starając się je wyjaśnić i uzasadnić, a także pokazać, że, zgodnie z tytułem rozdziału, Kościół jest otwarty dla osób homoseksualnych.
Jednak czy jest tak rzeczywiście? Czy jest w Kościele miejsce dla osób homoseksualnych? Dostrzeżmy fakty. Jeśli idzie o Kościół w Polsce, to chyba tylko na papierze. Nie w rzeczywistości. Kościół to nie Katechizm ani Kodeks prawa kanonicznego. Kościół to wierni, to żywi ludzie. A obserwując otaczającą nas rzeczywistość trudno powiedzieć, że wierni otwarci są na obecność osób homoseksualnych. A już zwłaszcza kościelna hierarchia.
Nasuwa się pytanie:, skoro praktyka nie daje rady pokryć się z teorią, to może w teorii tkwi jakiś fundamentalny błąd?
Kiedyś uważano tak: Bóg stworzył Adama i Ewę, heteroseksualnych. W związku z tym homoseksualność jest w niezgodzie z Bożym zamysłem. Jest więc złem sama w sobie (co też twierdzi Biblia). Zatem niemożliwe by Bóg stwarzał osoby homoseksualne. Wszyscy ludzie z natury są heteroseksualni, a homoseksualizm to jakaś nabyta (być może nawet zaraźliwa) przypadłość, z której trzeba się wyleczyć, którą trzeba przezwyciężyć.
Dziś wszystko wskazuje na to, że pogląd ten nie jest zgodny z prawdą, w każdym razie prawdą naukową. Homoseksualizm najprawdopodobniej jest wrodzony, a nie nabyty i najprawdopodobniej wszelkie tzw. wyleczenia czy zmiany orientacji na heteroseksualną są pozorne, albo równie możliwe, jak cudowne odrośnięcie uciętej ręki.
Dlatego i Katechizm odszedł nieco od tamtych stwierdzeń. Jest to krok we właściwą stronę, ale jedynie krok.
Dziś Katechizm zawiera:
2357 Homoseksualizm oznacza relacje między mężczyznami lub kobietami odczuwającymi pociąg płciowy, wyłączny lub dominujący, do osób tej samej płci. Przybierał on bardzo zróżnicowane formy na przestrzeni wieków i w różnych kulturach. Jego psychiczna geneza pozostaje w dużej części nie wyjaśniona. Tradycja, opierając się na Piśmie świętym, przedstawiającym homoseksualizm jako poważne zepsucie, zawsze głosiła, że “akty homoseksualizmu z samej swojej wewnętrznej natury są nieuporządkowane”. Są one sprzeczne z prawem naturalnym; wykluczają z aktu płciowego dar życia. Nie wynikają z prawdziwej komplementarności uczuciowej i płciowej. W żadnym wypadku nie będą mogły zostać zaaprobowane.
2358 Pewna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Skłonność taka, obiektywnie nieuporządkowana, dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. Powinno się traktować te osoby z szacunkiem, współczuciem i delikatnością. Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji. Osoby te są wezwane do wypełniania woli Bożej w swoim życiu i – jeśli są chrześcijanami – do złączenia z ofiarą krzyża Pana trudności, jakie mogą napotykać z powodu swojej kondycji.
2359 Osoby homoseksualne są wezwane do czystości. Dzięki cnotom panowania nad sobą, które uczą wolności wewnętrznej, niekiedy dzięki wsparciu bezinteresownej przyjaźni, przez modlitwę i łaskę sakramentalną, mogą i powinny przybliżać się one – stopniowo i zdecydowanie – do doskonałości chrześcijańskiej.
A jednak osoby homoseksualne (może nie wszystkie) uważają te stwierdzenia obraźliwe.
Dlaczego:
„homoseksualizm jako poważne zepsucie” oznacza, że np. miłość homoseksualna jest poważnym zepsuciem, nawet gdy nie dochodzi do współżycia, jeśli jest czysto platoniczna. Już sama relacja jest niedopuszczalna. Jednak można zapytać: czemu Bóg daje ludziom miłość niedopuszczalną? A może nie każda miłość jest od Boga? (Tu ks. Szostek, nieco wbrew Katechizmowi, uznaje wartość bliskich relacji osób tej samej płci, ale nierealizujących się w sferze seksualnej).
Posługiwanie się terminem „skłonności homoseksualne” jest echem poprzednich poglądów. Jest to język sugerujący, że orientacja homoseksualna nie jest wrodzoną naturą, a jedynie skłonnością, która się wzięła nie wiadomo skąd. „Skłonność taka jest obiektywnie nieuporządkowana” a więc jest złem. A więc w osobach homoseksualnych tkwi głęboko osadzone zło. Są one z natury czymś złym, jeśli literalnie traktować Katechizm.
Warto tu dodać, że pierwsze wydanie Katechizmu nie osądzało owych „skłonności”. Pkt 2358 zaczynał się następująco:
2358 Znaczna liczba mężczyzn i kobiet przejawia głęboko osadzone skłonności homoseksualne. Osoby takie nie wybierają swej kondycji homoseksualnej; dla większości z nich stanowi ona trudne doświadczenie. […]
Jak widać, stwierdzenie, że „kondycja homoseksualna” nie jest winą tychże osób, okazało się dla Kościoła zbyt daleko idącym.
Katechizm więc stygmatyzuje osoby nieheteroseksualne i (wprawdzie nie wprost) nadaje im status ludzi gorszej kategorii.
„Powinno się unikać wobec nich jakichkolwiek oznak niesłusznej dyskryminacji.” O jeden wyraz tu za dużo. Unikać niesłusznej dyskryminacji. Zatem dyskryminacji słusznej nie trzeba unikać. Skąd wiadomo, jaka dyskryminacja jest słuszna, a jaka niesłuszna, Katechizm nie wspomina.
Ks. Szostek objaśnia, dlaczego fałszywe jest przekonanie, że „skłonność homoseksualna” może prowadzić do dobra, do miłości. Otóż wg. Kościoła, „miłość jest relacją, w której dochodzi do wzajemnego dopełnienia, a ono jest możliwe tylko między mężczyzną i kobietą – również ze względu na to, że tylko między nimi możliwe jest zrodzenie nowego życia”. Jest to definicja arbitralna i budząca wątpliwości. Czy między bezpłodnymi małżonkami możliwa jest miłość, skoro nie ma możliwości zrodzenia nowego życia? Na czym niby ma polegać „wzajemne dopełnienie”, „komplementarność”, jeśli pominąć ową możliwość? Dziś wiadomo, że stuprocentowe kobiety i stuprocentowi mężczyźni to rzadkość, większość z nas jest w jakimś stopniu (co prawda na ogół niewielkim) hermafrodytyczna. Trafiają się osoby, u których płeć gonadalna jest niezgodna z płcią chromosomalną. Trudno zaaprobować ocenę komplementarności czy wzajemnego dopełnienia relacji międzyosobowych wyłącznie przez pryzmat ich genitaliów!
Czytając Biblię, odnoszę wrażenie, że np. Dawid znajdował większe dopełnienie w relacji z Jonatanem niż w relacji z którąkolwiek ze swych żon. Wiele znanych mi par małżeńskich poza seksem nie dopełniało się w niczym. A znam też parę homoseksualną, której relację można by postawić z wzór wielu parom heteroseksualnym.
Pada argument, że to na kobietę patrząc Adam orzekł „ta dopiero jest kością z moich kości i ciałem z mego ciała”, Jest on bezwartościowy, bo nie wiadomo, co by Adam orzekł widząc nie Ewę, a np. innego mężczyznę?
Argumenty kościelne wydają się teorią, od której w praktyce spotyka się wiele wyjątków, jednak Kościół unika przyjmowania ich do wiadomości. Argumenty kościelne nie grzeszą logiką. Tyle, że słysząc je powtarzane autorytarnie od lat, zaczynamy uznawać je za prawdziwe i bezdyskusyjne i trudno nam na nie spojrzeć z zewnątrz. Np stwierdzenie, że „nasza natura prowadzi nas do osób innej płci, jako naszego dopełnienia” jest tylko częściowo prawdziwe, tzn. w odniesieniu do osób heteroseksualnych. W odniesieniu do osób homoseksualnych już nie.
Ponieważ orientacja seksualna ujawnia się dopiero podczas pokwitania, jej odkrycie u siebie jest niezwykle traumatyczne. Wychowanie, zwłaszcza religijne wychowanie, w niczym nie przygotowuje do tego odkrycia. Trauma bywa tym silniejsza, im gorliwsza była religijność. Pierwszą reakcją jest pojawienie się myśli samobójczych, nieraz realizowanych. Duszpasterzy to nie obchodzi, nawet im wygodniej, gdy nie będzie czarnej owcy.
Charakterystyczne dla wypowiedzi większości duszpasterzy są ignorancja i brak wyobraźni, które są skorelowane z pewnością siebie i autorytarnością. W kościele raz po raz się słyszy, że LGBT są zagrożeniem dla rodziny, że tęczowa zaraza gorsza jest od czerwonej.
Duchowni są „wzięci z ludu”. Co przeciętny Polak-katolik wie na temat osób orientacji homoseksualnej? W domu rodzinnym albo nic nie słyszał, albo, że to zboczeńcy od których należy trzymać się z daleka. Sam w swoim czasie byłem ignorantem, a wypowiadałem się i dziś wstyd mi jest za niektóre moje wypowiedzi.
Hierarchowie gromko grzmią przeciw nieuporządkowaniu, „zatrzymać tęczową zarazę”, wzywają do zbierania podpisów poparcia dla „stop LGBT!” Mówi się, że tym głośniej grzmią, im więcej mają sami na sumieniu w tej materii. Chyba własne grzechy odreagowują potępiając nie tylko grzech, ale i jego źródło, czyli orientację homoseksualną, a implicite również jego „nosicieli”, czyli osoby homoseksualne.
Charakterystyczna jest histeria pojawiająca się w kościelnych wypowiedziach. Np. pomówienia o ataki na rodzinę. Czy rzeczywiście hierarchowie wierzą, że jeśli dowartościuje się homoseksualną miłość, to natychmiast ludzie przestaną żenić się, zakładać rodziny, a oddadzą się niczym nie poskromionej rozpuście?
A jeśli faktycznie homoseksualność to natura, nie jedynie skłonności? Jeśli Bóg stwarza takimi niektórych ludzi, to co? Co z obecnego nauczania Kościoła ocaleje, a co koniecznie będzie domagać się reinterpretacji? W niektórych Kościołach protestanckich taka reinterpretacja już nastąpiła. Ugrupowania religijnych osób LGBTQ+, takie, jak „Wiara i Tęcza”, liczą, że i u katolików to niebawem nastąpi.
W sprawach LGBTQ+ Kościół powinien przede wszystkim przyznać się do niewiedzy. Nie wiemy, dlaczego osoby homoseksualne, jak też wszelkie LGBTQ+, pojawiają się na świecie? Jest to tajemnicą, tak jak tajemnicą jest obecność cierpienia w świecie. Tymczasem kościelne wypowiedzi o homoseksualizmie przypominają dawne wypowiedzi o cierpieniu, że jest karą Bożą za grzechy. Homoseksualizm niestety nie ma księgi podobnej do Księgi Hioba. Zamiast ciskania kamieniami doktryny i okładania krzyżem po głowie, z powoływaniem się na Ducha Św. lepiej z pokorą zamilknąć i przyznać się, że nie wiemy, że nie rozumiemy, że problem pozostaje tajemnicą. Bo grozi nam, że okaże się, że Duch Św. jest omylny.
Biorąc pod uwagę postępy nauki ostatnich lat, wydaje się, że całość nauczania kościelnego w sprawach płci jest niezgodna z nauką i jeśli Kościół ma przetrwać, będzie musiał się rozstać z nią, a nauczanie o płci zbudować od nowa. Krytyka genderyzmu, tęczowej ideologii, oskarżenia o ataki na rodzinę i na Kościół, nie zmienią faktów naukowych. Na pogodzenie się z heliocentryzmem kopernikańskim Kościół potrzebował 200 lat. Ile mu czasu potrzeba, by pogodził się nowymi odkryciami dotyczącymi płci? Za 200 lat może być już za późno.
Katechizm dość lekko traktuje problemy, jakie z racji swej „kondycji” mogą napotkać osoby homoseksualne. Radzi złączyć je z krzyżem Chrystusa. Ciężki jest ten krzyż. Liczne osoby duchowne nie są w stanie podołać jego dźwiganiu. Jak mają sobie poradzić świeccy? Jeśli nie dostaną specjalnego wsparcia ze strony Kościoła? Tymczasem ks. prof. Szostek nie widzi potrzeby specjalnego duszpasterstwa osób homoseksualnych. W świetle powyższego trudno się z nim zgodzić. W niektórych krajach zresztą takie duszpasterstwa powołano.
Obaj autorzy są otwarci i tolerancyjni. Ks. Szostek opowiada się nawet za legalizacją związków partnerskich. Jak na duchownego, to dowód odwagi. A jednak autorzy nie dostrzegają wagi zagadnienia ani wyzwania, jakie ono stawia przed Kościołem. Nie komentują krzywd, jakie spotykają osoby homoseksualne, wyrządzane im „w imię Boże” przez „gorliwych polskich katolików”.
No cóż, jeśli idzie Polskę, dla osoby homoseksualnej jest miejsce w Kościele, ale pod warunkiem, że ukryje swą orientację, bo inaczej będzie katolikiem drugiej kategorii, kimś gorszym. Wszak Kościół „nie może promować homoseksualizmu”, więc niech ktoś taki zna swoje miejsce i „nie pcha się na afisz”. Taka jest codzienność.
Jednak wiele osób homoseksualnych nie widzi dla siebie miejsca w Kościele. Mówią: jeśli Kościół i jego tradycję traktujemy poważnie, to nie mamy tam co robić. A jeśli nie traktujemy poważnie, to co nam po tym miejscu? Ich zdaniem sam fakt istnienia osób LGBTQ+ należy do najpoważniejszych argumentów przeciwko istnieniu Boga, a w każdym razie Boga, jakiego głoszą chrześcijanie.
Advocatus diaboli