#Advocatus_diaboli
Na marginesie „Gdy rodzi się życie”
Ktoś powiedział, że nic w tym rozdziale nie może być ciekawego, bo przecież ksiądz musi wypowiadać się jak ksiądz i bronić na wszelkie możliwe sposoby stanowiska Kościoła. Więc z góry wiadomo, co powie.
Uwagi na marginesie rozdziału książki „Uczestniczyć w losie drugiego – Rozmowy o etyce, Kościele i świecie” Ignacy Dudkiewicz, ks. Andrzej Szostek (lektura klubowa na 2022)
Niemniej jednak ciekawe może być, na jakie problemy zwrócił uwagę Ignacy Dudkiewicz, a jakie zostały przemilczane, a także w jakim stopniu udzielone odpowiedzi budzą wątpliwości.
Pierwsza zasadnicza uwaga: problemy traktowane są nazbyt zero-jedynkowo: albo-albo, albo stanowisko Kościoła, albo sekularyzm. Dlaczego tertium non datur?
Życie ludzkie ma podlegać ochronie od poczęcia. Poczęcie to tyle samo, co początek. Czyli od początku. A kiedy następuje ten początek?
Czy jest nim zapłodnienie? Jeśli tak, to Pan-Bóg/natura jest największym aborcjonistą, bo co najmniej 60% zapłodnionych jajeczek jest naturalnie ronione. A więc? Więc może jest tym początkiem zagnieżdżenie się w macicy? A czy zaśniad groniasty jest człowiekiem i czy przysługuje mu ochrona? Przecież powstał z rozwijającej się, zagnieżdżonej w macicy ludzkiej zygoty i żyje? Czy jego usuniecie jest aborcją, a jeśli nie jest, to dlaczego? Czy istnieje kryterium, które określa, co jest rozwijającym się płodem, a co nie? A czy bliźnięta jednojajowe są jednym człowiekiem? Więc może za poczęcie uznać stan, po którym ciąża się nie stanie bardziej mnoga? A może to jedynie przesłanki, że żaden z tych momentów nie jest jeszcze prawdziwym początkiem, prawdziwym poczęciem, a jedynie wstępem do niego?
Szkoda, że w rozmowie nie padł argument jajecznicy: „dlaczego chcecie wmówić mi, że jedząc jajecznicę, naprawdę jem pieczonego kurczaka”? Gotujemy jajko na twardo. Czy potrafimy dokładnie i niewątpliwie określić, w którym momencie jajko jest już na twardo? Proces przebiega w sposób ciągły i nie ma w nim jakiegoś wyróżnionego momentu. Czy zatem, skoro tego momentu podać nie umiemy, to musimy uznać, że jajko surowe jest już jajkiem na twardo? Dlaczego zatem tę samą logikę (czy raczej brak logiki) stosujemy do życia ludzkiego?
Czy nie rozróżniamy pędraka od chrabąszcza, gąsienicy od motyla? Larwa przeobraża się w imago owada. Czy potrafimy podać, od którego momentu możemy mówić, że mamy motyla a nie gąsienicę?
Co mamy na myśli mówiąc: człowiek? Zbiór komórek, których geny klasyfikują je do gatunku Homo sapiens? Istotę świadomą, czującą i myślącą? Osobę ludzką? Zarodek to coś, co człowiekiem dopiero się staje. Jak odróżniamy gąsienicę od motyla, tak powinniśmy odróżniać zarodek ludzki od osoby ludzkiej.
Czy rzeczywiście nie ma obiektywnego kryterium, którym można się posłużyć? Gdy człowiek umiera, w którymś momencie stwierdzamy jego śmierć. Co jest kryterium? Ustanie aktywności mózgu i pnia mózgu (to dotyczące pnia mózgu bywa kwestionowane, jako zbyt daleko posunięte). Można więc odwrotnie stwierdzić, że jak długo płód nie ma mózgu, jak długo nie rozpoczęła się aktywność mózgu, tak długo nie mamy do czynienia ze świadomą i myślącą osobą ludzką, a jedynie czymś co taką osobą się staje (ale jeszcze nie stało).
To nie jest kryterium wieku, ale biologiczne kryterium rozwojowe. I ma to się nijak do pytania, czy wartość życia poznaję, czy ją nadaję. Swoją drogą, co znaczy „poznaję”? Poznaję metafizycznie, czy biologicznie? Ktoś mógłby powiedzieć, że jest tak, iż biologicznie poznaję, a metafizycznie nadaję. To efekt posługiwania się terminami intuicyjnymi i nieprecyzyjnymi.
Jeśli o tym wspominam, to dlatego, że bardzo często „obrońcy życia” posługują się argumentem, jakoby biologia udowodniła, że zarodek od poczęcia jest już człowiekiem.
Powoływanie się na scenę Nawiedzenia jako argument jest słuszne, ale po szóstym miesiącu ciąży. Przypomina on obrazki płodów w ostatnich fazach przed porodem jako argumentu przeciw aborcji.
Argument, że skoro „sens życia przekracza hoc saeculum¸ to nie ma usprawiedliwienia dla ingerencji w ludzkie życie”, jest tyle wart, co np. „sens ludzkiego cierpienia przekracza hoc saeculum, więc nie ma usprawiedliwienia dla ingerencji w ludzkie cierpienie”.
Omawiając analogię skrzypka, ks. Szostek zauważył, że nie ma znaczenia, czy podłączona do cudzej nerki osoba jest wybitnym skrzypkiem, czy nikim ważnym. Zgoda, życie wybitnego artysty ma tę samą wartość, co wielokrotnego seryjnego mordercy, ale podejrzewam, że gdyby zrobić ankietę wśród polskich katolików, niewielu by się zgodziło z takim stanowiskiem. Wszak wielu obrońców wartości chrześcijańskich nie uważa, by życie „ciapatego” było tyle samo warte, co życie polskiego patrioty. Analogia skrzypka została dlatego wymyślono, że większość ludzi nie miałaby wątpliwości, że należy go odłączyć od nerki. Można zresztą zaproponować drastyczniejszy przykład. Ponieważ twoja nerka jest odpowiednia, by ratować komuś życie, to napadają na ciebie i wycinają ci nerkę, bez pytanie o zgodę. Ludzkie życie ma przecież większą wartość niż to byś miał obie nerki. Takie przypadki zdarzają się zresztą w Ameryce Łacińskiej i są nielegalne oraz karalne. Dlaczego?
Szanujemy wolność ewentualnego dawcy. Decyzja należy do niego. „Jego nerka, jego wybór” Jeśli ewentualny dawca ma prawo decyzji, nawet, gdy zależy od niej ludzkie życie, dlaczego tego prawa odmawia się kobietom? „Moje ciało, mój wybór” – słusznie zauważa ks. Szostek, że płód nie jest ciałem matki. Tylko że nie o to chodzi, hasło oznacza „moja macica, mój wybór”.
Czy na etyce katolickiej nie zaciążyło nazbyt to, że tworzyli ją mężczyźni i to mężczyźni samotni? Nie rozumiejący kobiecego punktu widzenia? Czy gdyby to mężczyźni zachodzili w ciążę, etyka byłaby taka sama?
Nie opowiadam się za aborcją. Nie wiem, kiedy Bóg stwarza ludzką duszę nieśmiertelną. Jeśli Kościół naucza, że życie ludzkie jest święte, od zygoty po grób, przyjmuję to. Jest mi łatwo, bo to nie mój problem. Nigdy nie stanąłem w trudnej sytuacji konfliktu wartości.
Ale po pierwsze: zdawajmy sobie sprawę z miałkości argumentów, jakie za naszym stanowiskiem stoją. Nie przytaczajmy jako niewątpliwe argumentów wadliwych logicznie, lub wręcz fałszywych.
Po drugie: czy jeśli nie potrafimy przekonać swoich wiernych katolików, by nie stosowali aborcji, to czy mamy prawo zakazywać jej wszystkim? Także w tej fazie, kiedy płód nie ma jeszcze świadomości? A może wydać prawo, że aborcję wykonuje się tylko tym, którzy na piśmie odrzekną się przynależności do Kościoła?
Po trzecie – i na to słusznie zwraca uwagę ks. Szostek – trzeba zdjąć z kobiet tyle ciężaru trudnych ciąż i późniejszego wychowywania, ile jest tylko możliwe. Czy Kościołowi nie wstyd, że po 1989 roku akcję „rodzić po ludzku” nie podjęły ruchy „pro life” ale Gazeta Wyborcza? A może nie czekając na ustawodawstwo państwowe, nasz episkopat wydałby dekret, że parafia, w której urodzi się dziecko z ciężką niepełnosprawnością ma zapewnić jego matce dochód wielkości co najmniej średniej krajowej? Kiedy w sejmie był protest rodzin z niepełnosprawnymi dziećmi, jakie poparcie otrzymały one od Kościoła? Jakie poparcie od ruchów „pro life”?
Jeśli bronimy życia poczętego, bo nas to nic nie kosztuje, to jest to czysta hipokryzja.
Jedna odpowiedź
Myślę że istotą naszej dyskusji była odpowiedź na trudne pytanie jakie zadała nam prowadząca rozmowę Katarzyna Witkowiak; jak pogodzić różne światy wartości. I według mnie w jakiś sposób znaleźliśmy na tą odpowiedź. Wybory w sprawach moralnych muszą być wyborami sumienia i nie mogą być wymuszane postawami innych i literą prawa, bez poszanowania odmiennych światopoglądów, przekonań czy życiowych sytuacji jak i bez uwzględniania obecnego stanu wiedzy.